Your hate has so betrayed us




Drogi przyjacielu! 

Wiem, że od mojego ostatniego listu minęło dość sporo czasu, bo przecież całe siedem lat to całkiem spora liczba. Wiem również doskonale to, że pewnie jesteś wściekły, bo przecież najlepsi przyjaciele nie powinni tak milknąć bez słowa. Tyle, że ja byłam bardzo zajęty. W tym momencie dosłownie widzę ten Twój uśmieszek, który zawsze widnieje na Twojej twarzy kiedy próbujesz wyśmiać moje słowa i pokazać, że nie wierzysz w ani jedno z nich. Tyle, że tym razem ja nie kłamię. 
Pamiętasz jak zawsze kiedy byliśmy mali i mamy wciskały nas w smokingi, żebyśmy dobrze się prezentowali na rodzinnych spotkaniach, powtarzaliśmy, że kiedyś, kiedy będziemy dorośli będziemy wyprawiać bankiety na, które można będzie zakładać co tylko się będzie chciało pod warunkiem, że nie będzie to smoking? Wyobrażałem sobie wtedy siebie w swoich ulubionych sztruksach i czerwonej koszulce, której nigdy nie chciałem Ci pożyczyć i ulubionych adidasach. Nie mogłem się doczekać kiedy wreszcie będę mógł nosić to, co mi się podoba zawsze i wszędzie. Niestety zarówno to jak i wszelkie moje, a raczej nasze marzenia z dzieciństwa legły w gruzach. Mój smoking zamienił się na fartuch. 
Teraz pewnie otworzyłeś szeroko oczy i wlepiasz wzrok w kartkę z szeroko otwartymi ustami. Zadziwiające jest to, że pomimo, że nie widzieliśmy się okrągłe dziesięć lat ja pamiętam mimikę twojej twarzy niemalże idealnie. Nie chcąc Cię jednak trzymać dłużej w niepewności przejdę do sedna sprawy. Pewnie pamiętasz doskonale moich rodziców? Zrzędliwą mamę, która jedynie dbała o nazwisko i to jaki kolor jest w modzie i ojca, który zwykle nie miał czasu by pobawić się z nami nowymi magicznymi zabawkami i w zamian za to kupował nam nowe? Otóż jakieś parę lat temu rozwiedli się i po burzliwych kłótniach podzielili majątek na pół. Stanąłem wtedy przed wyborem. Mam czy Tata? Niestety opcji, która pozwalałaby mi na pozostanie z obojgiem w zgodzie nie było. Po kilku nieprzespanych nocach w końcu uściskałem rodzicielkę i zostałem z ojcem. Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję tej decyzji. 
Po mamie mój ojciec miał wiele kobiet. Wiesz świeżo po rozwodzie, brunet po czterdziestce, który wygląda całkiem dobrze jak na swój wiek z sporą sumą na koncie przyciągał do siebie całe tłumy rozchichotanych blondynek. Tyle, że mój ojciec po tylu latach spędzonych z kobietą, która nawet go nie zauważała zapragnął miłości. I znalazł ją. Kobieta imieniem Rosie zawróciła mu w głowie i teraz może się poszczycić tym, że ma takie samo nazwisko jak ja. Na początku było dobrze. Nic się tak właściwie nie zmieniło. Ja nadal byłem zatrudniony w firmie rodziców, a raczej tylko na papierze bo nigdy mnie tam nie było. Nadal zwiedzałem świat, żyłem chwilą, wyrywałem co się dało i nie martwiłem się jutrem. Niestety kobieta okazała się niezłym ziółkiem. Wmówiła mojemu tacie, że jeśli dalej tak będę robił to nic w życiu nie osiągnę i będę w końcu nieszczęśliwy. I tak właśnie postawili mi ultimatum. Albo pójdę na studia uzdrowicielskie albo odcinają mi kran ze złotem. Wybór był dość prosty czyż nie? Jestem przekonany o tym, że zrobiłbyś dokładnie tak samo. I choć moje wyniki z owutemów nie były takie jak być powinny kilka dobrych znajomości i worek pieniędzy pozwoliły mi dostać się na staż do Munga. 
Zapach szpitalny tak samo jak w dzieciństwie przyprawia mnie o mdłości, a dając komuś leki myślę sobie o tym, że pewnie ja sam wrzuciłbym je pod łóżko. Stroniąc od wszelkich ksiąg udawałem, że jestem najlepszy w swoim fachu, aż do nocy, która wydarzyła się dwudziestego piątego sierpnia w ubiegłym roku. Zostałem na nocny dyżur i odesłałem mojego towarzysza do domu, twierdząc, że ze wszystkim dam sobie świetnie radę. W końcu tak utalentowany uzdrowiciel jak ja jest zdolny zdołać wszelkim problemom czyż nie? Niestety jak się okazało rzeczywistość nie wyglądała tak pięknie jak ją sobie zaplanowałem. Dziesięcioletnia dziewczynka, która została przywieziona przez rodziców zmarła na moich rękach, ponieważ ja nie wiedziałem jakie antidotum jej podać. Od tamtego czasu jej twarz prześladuje mnie co noc, a jej usta wypowiadają tylko jedno słowo - ,,MORDERCA.'' Od tamtego czasu nigdy nie rozstaje się z książkami, artykułami i wszystkim innym co może mi w przyszłości pomóc ocalić czyjeś życie. Zmieniłem się. Tak bardzo zmieniłem się od tamtej chwili. Nie jestem już wolnym duchem, beztrosko żyjącym człowiekiem, który nie martwi się jutrem. Zrozumiałem, że teraz ciąży na mnie wielka odpowiedzialność. Trzymam w rękach ludzkie życie. Stałem się odpowiedzialny, obowiązkowy, pilny, opanowany i spokojny. Czy to nie te cechy, których zawsze mi brakowało? Sęk w tym, że teraz mimo, że jestem oczytany i mam wiedzę większą niż połowa pracowników tutaj zwykle stoję z boku. Pozwalam innym uzdrowicielom działać, a sam siedzę na czwartym piętrze i podaję innym eliksiry i służę słowem i ramieniem kiedy budzą się z koszmarów. Pacjenci stali się moją rodziną, a Mung domem. Niestety żona mojego ojca nie miała racji. Nie jestem szczęśliwym człowiekiem. Moje szczęście zostało na wakacjach i nie chce do mnie za nic w świecie wrócić. Mam wrażenie, że nie znam siebie. Nie poznaje siebie. I choć patrząc w lustro nadal widzę wysokiego blondyna z niebieskimi oczami i przebłyskami zieleni i z uśmiechem, jego twarz wygląda zupełnie inaczej. Teraz widać na niej zmęczenie i wieczną troskę. Pewnie gdybyś zobaczył mnie w pracy pokręciłbyś głową i stwierdził, że mnie nie poznajesz. Tyle, że to nadal ja. 27- letni Matthiew Foster, uzdrowiciel pracujący na czwartym piętrze dla, którego pacjenci stali się rodziną. 
Doskonale wiem o co byś zapytał gdybyś tylko mógł. Zrobiłbyś tą swoją łobuzerską minę i zapytał co z kobietami i mężczyznami w moim życiu, bo fakt, że jestem biseksualny nigdy nie był dla Ciebie tajemnicą. Odpowiedź jest prosta - nic. Znudziło mnie uganianie się za nimi i przygody na tydzień lub dwa. Nie potrzebuje ludzi, nie potrzebuje pieniędzy, nie potrzebuje nic. Żyję tylko po to by płacić za błędy młodości i odkupić morderstwo tamtej dziewczynki.
A ostatnia informacja jest dość szokująca, dlatego lepiej usiądź wygodnie. Ziściły się nasze najgorsze młodzieńcze obawy. Wpadłem. Tak, mam dziecko. Tyle, że ja teraz cieszę się jak głupi. Malutki Tommy stał się całym moim światem, a jego matką jest piegowata jędza Christine, która była moją dziewczyną w ostatniej klasie. Wygląda niczym ja tyle, że jest troszkę mniejszy i ma trzy latka. Mam nadzieje, że kiedyś będzie miał okazję spotkać swojego ojca chrzestnego, którym zostałeś Ty choć nie do końca świadomie.

Wciąż nazywający się Twoim przyjecielem
Matthiew Foster

[ wiem, że informacji zawartych w karcie mogłoby być więcej ALE  spokojnie, o wszystkim czego tam nie ma, dowiedzieć się będzie można z wątków. Watki średnie, długie, krótkie, wszelkie. Wyznaję zasadę jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie chociaż zwykle ja daję troszkę więcej jeśli chodzi o długość. Jestem skłonna by zaczynać czy wymyślać relację, ale miło jest jeśli ktoś nie przychodzi do mnie z pustymi łapkami :) Ogólnie to ani ja ani Matti nie gryziemy także zapraszam do wątkowania :) Wiem, że wizerunek Jessiego to mało ambitne rozwiązanie ale nie mogłam odmówić takiej jednej pani, która wyraźnie chciała by jego twarzyczka widniała w mojej karcie.]

4 komentarze:

  1. Podejrzliwość. Podejrzliwość na każdym kroku, mimo, że Andy spędził tu już dość sporo czasu. Wciąż boi się zaufać komuś bardziej, dopuścić kogoś do swoich myśli i obaw. Boi się wypić niektóre śmierdzące eliksiry, a upiorne miny niektórych uzdrowicieli przyprawiają go o nieprzyjemne dreszcze. O czymkolwiek ważnym nie powie praktycznie nikomu, za to o głupotach mógł paplać całymi godzinami. No bo jakby to było, jakby na przykład ludzie umięli latać. Albo potrafili przechodzić przez ściany. Czy wtedy nikt nie miałby prywatność? Czy wtedy wszystko może byłoby o wiele prostsze? Właśnie takie pytania zadawał Andy ludziom, którym nie ufał. Skupiał się na rzeczach zupełnie nieistotnych, po czym zapewniał ich, że wszystko było w porządku. I odchodził jak najszybciej się dało, żeby o nic więcej nie wypytywali. Była jednak w Mungu jedna, jedyna osoba której tak naprawdę ufał i której tak naprawdę mówił wszystko. Nie wiedział, czemu to padło właśnie na Matta, ale najzwyczjaniej w świecie wiedział, że jemu może powiedzieć wszystko. I nie będzie osądzany, a mężczyzna co najwyżej trochę mu pomoże i doradzi. Sam Andy nie wiedział, czemu padło właśnie na Fostera. Może to ten wyraz twarzy, kiedy z nim rozmawiał, może to te oczy, które mówiły tylko prawdę, a może coś innego. Teraz to już nie było ważne. W tej chwili ważne było, że chciał porozmawiać z Fosterem. Nie, nie na żaden konkretny temat. Po prostu chciał go zobaczyć, przytulić i zamienić kilka słów. Matthiew był dla niego jedyną osobą, która wydawała mu się stała w jego życiu, tym, który pamięta. Był od samego początku i bez niego Andy napewno nie byłby taki jaki jest. Zapewne świrowałby o wiele bardziej.
    No i tak sobie Andy po szpitalu krążył w poszukiwaniu Matta. Niewiele miał do roboty w Mungu, więc szukał rozrywki naprawdę wszędzie. W końcu jednak upatrzył jasną czuprynę Fostera gdzieś w oddali i ruszył w jego stronę. Przytulił się do jego pleców z takim impetem, że prawie się razem przewrócili.
    - Matt! - powiedział z takim entuzjazmem, że aż to było do niego niepodobne. Jasne, uśmiechał się i żarotwał, ale nigdy aż tak bardzo. A teraz po prostu entuzjazm był równy głośnemu śmiechowi. To Foster miał na niego taki wpływ. Andy absolutnie go uwielbiał i raczej nieprędko się to zmieni.

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć, Doktorku. :3]

    OdpowiedzUsuń
  3. Od czasu histerycznego płaczu Thomasa w parku, Christine nie widziała się z Matthew.
    Zastanawiała się, co wstąpiło w małego Fostera, że ten pomyślał, iż z chwilą, gdy Matthew znajdzie inną kobietę lub wzajemnie z Christine wyjawią swoje uczucia, ten zostanie - o zgrozo! - wyrzucony na śmietnik, odrzucony przez tę dwójkę osób. To było nie do pomyślenia. Nie miała jakiegokolwiek pomysłu, skąd takie coś wpadło mu do głowy. Wiedziała tyle, że wyraz twarzy Uzdrowiciela po słowach syna nie dość, że był druzgocący, to jeszcze łamiący serce. Sama współczuła mężczyźnie. Z pewnością nie chciałaby tego usłyszeć. Nie chciałaby się z tym spotkać. Zbyt przykre.
    Gdy wrócili do domu, Holmes na spokojnie przygotowała kolację i potem zaczęła Tommy'emu tłumaczyć, co zrobił źle. Musiała mu przedstawić całą sytuację tak, by chłopczyk zrozumiał, że to, co mówił, że jego histeria była naprawdę nieprzyjemna dla taty. Tym samym chciała jemu uświadomić, że wypadałoby tatusia przeprosić, ponieważ jest on teraz smutno i w ogóle mu przykro. On zrozumiał i pokiwał głową.
    Christine nieraz dziwiła się temu, jak "dorośle" do pewnych spraw podchodzi ich synek. Mimo że nadal był małym dzieckiem to pojmował wiele zasad, a także i to, co jest (przeważnie) dobre w zachowaniu. Owe geny zarówno przejął po niej, jak i po Matthew. Kobieta pozyskiwała dobre stopnie w szkole dzięki swojej inteligencji, zaś starszy Foster sprytnie wykorzystywał swoją inteligencję do niecnych żartów oraz planów, którymi dążył do sukcesu postawionych przez siebie celów.
    I - nawet jeśli - ich zachowanie nieraz było karygodne, Christie absolutnie nie mogła mu zarzucić pewnych kwestii. Nie mogła jakoś zbagatelizować zachowanie Fostera, bo znała go na tyle i wiedziała, co mu wychodzi dobrze, a nad czym powinien popracować. Sama jednak zastanawiała się nad tym, jak to idzie z jego strony.
    Cały dzień Holmes spędziła na mieście, załatwiając różne sprawy. Ot, bieganie po londyńskich ulicach, jak i Pokątnej. Zawitała do księgarni, następnie do sklepu Zielarskiego. Musiała zakupić niektóre składniki, póki miała możliwość i czas - chciała wszystko uzupełnić.
    Zbliżała się jesień ogromnymi krokami. Rzec można było, że już ona nastała. Za tym szło warzenie eliksirów uodparniających oraz zakup odzieży na ową porę roku. Równie dobrze Christine mogłaby poprosić Matta, by ten przygotował coś dla kobiety, aczkolwiek zadecydowała jednak, że nie będzie go obarczać kolejnymi obowiązkowami. I tak szykował te wywary dla ich syna, a przy tym pracował.
    Zatem można jednak uznać ją za troskliwą kobietę względem starszego Fostera, no!
    Po załatwieniu wszystkich spraw, odebrała młodego z czarodziejskiego przedszkola. Skierowała się z nim do jakiegoś odzieżowego sklepu mugolskiego w celu zakupienia ubrań. Przy okazji miała możliwość zakupienia jakiegoś drobnego prezentu od niej, a osobno od syna, dla swojej matki na zbliżające się urodziny i coś na przeprosiny dla taty.
    Stali w jakimś sklepie, gdzie to Christie zakładała Tommy'emu jakieś swetry czy czapki, gdy to chłopczyk wiercił się niecierpliwie wyglądając zza szybę od wystawy sklepu, jakby kogoś poszukiwał.
    I nagle zawołał, że tata idzie, który - bodajże - tknięty jakimś instynktem, odwrócił się w ich stronę, więc młody skorzystawszy z tego zaczął energicznie machać do niego na przywitanie. W końcu kilka dni się nie widzieli, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, Andy zdecydowanie lubił w nim to, że Matti był taki pogodny i uśmiechęty. On po prostu nie traktował wszystkich swoich pacjentów jak wariatów, a jak normalnych ludzi, którzy mają jakieśtam nic nie ważne problemy. No i się Carter dość mocno do niego przywiązał. Bo był prawdziwy i niczego nie udawał. Mógł na niego liczył i przyjść do niego ze wszystkim.
    Matti był dla niego najważniejszą osobą w jego życiu. Jemu jedynemu ufał, a to przecież było naprawdę ważne w jego przypadku. Nie odwdzięczał jego uczuć, bo i o nich nie wiedział. Ale Matti i tak była dla niego ważny. Najważniejszy.
    Miał wrażenie, że Matt ostatnio go cholernie unika. A to nieco go smuciło, bo przecież był jedyną osobą, którą tak naprawdę lubił, prawda?
    Wtulił się w niego, wzdychając cichutko. Naprawdę uwielbiał jego zapach, jego dotyk, jego ciało. Nic dziwnego, że tak mocno się w niego wtulał.
    - Nie, nic. - odpowiedział, posyłąjąc mu uśmiech. Pokręcił głową, kiwając się na piętach. - Ja... po prostu bardzo się nudzę i za tobą tęskniłem. W ogóle mnie nie odwiedzałeś! - poskarżył się mu, robiąc oburzoną minę.

    OdpowiedzUsuń