Drogi przyjacielu!
Wiem, że od mojego ostatniego listu minęło dość sporo czasu, bo przecież całe siedem lat to całkiem spora liczba. Wiem również doskonale to, że pewnie jesteś wściekły, bo przecież najlepsi przyjaciele nie powinni tak milknąć bez słowa. Tyle, że ja byłam bardzo zajęty. W tym momencie dosłownie widzę ten Twój uśmieszek, który zawsze widnieje na Twojej twarzy kiedy próbujesz wyśmiać moje słowa i pokazać, że nie wierzysz w ani jedno z nich. Tyle, że tym razem ja nie kłamię.
Pamiętasz jak zawsze kiedy byliśmy mali i mamy wciskały nas w smokingi, żebyśmy dobrze się prezentowali na rodzinnych spotkaniach, powtarzaliśmy, że kiedyś, kiedy będziemy dorośli będziemy wyprawiać bankiety na, które można będzie zakładać co tylko się będzie chciało pod warunkiem, że nie będzie to smoking? Wyobrażałem sobie wtedy siebie w swoich ulubionych sztruksach i czerwonej koszulce, której nigdy nie chciałem Ci pożyczyć i ulubionych adidasach. Nie mogłem się doczekać kiedy wreszcie będę mógł nosić to, co mi się podoba zawsze i wszędzie. Niestety zarówno to jak i wszelkie moje, a raczej nasze marzenia z dzieciństwa legły w gruzach. Mój smoking zamienił się na fartuch.
Teraz pewnie otworzyłeś szeroko oczy i wlepiasz wzrok w kartkę z szeroko otwartymi ustami. Zadziwiające jest to, że pomimo, że nie widzieliśmy się okrągłe dziesięć lat ja pamiętam mimikę twojej twarzy niemalże idealnie. Nie chcąc Cię jednak trzymać dłużej w niepewności przejdę do sedna sprawy. Pewnie pamiętasz doskonale moich rodziców? Zrzędliwą mamę, która jedynie dbała o nazwisko i to jaki kolor jest w modzie i ojca, który zwykle nie miał czasu by pobawić się z nami nowymi magicznymi zabawkami i w zamian za to kupował nam nowe? Otóż jakieś parę lat temu rozwiedli się i po burzliwych kłótniach podzielili majątek na pół. Stanąłem wtedy przed wyborem. Mam czy Tata? Niestety opcji, która pozwalałaby mi na pozostanie z obojgiem w zgodzie nie było. Po kilku nieprzespanych nocach w końcu uściskałem rodzicielkę i zostałem z ojcem. Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję tej decyzji.
Po mamie mój ojciec miał wiele kobiet. Wiesz świeżo po rozwodzie, brunet po czterdziestce, który wygląda całkiem dobrze jak na swój wiek z sporą sumą na koncie przyciągał do siebie całe tłumy rozchichotanych blondynek. Tyle, że mój ojciec po tylu latach spędzonych z kobietą, która nawet go nie zauważała zapragnął miłości. I znalazł ją. Kobieta imieniem Rosie zawróciła mu w głowie i teraz może się poszczycić tym, że ma takie samo nazwisko jak ja. Na początku było dobrze. Nic się tak właściwie nie zmieniło. Ja nadal byłem zatrudniony w firmie rodziców, a raczej tylko na papierze bo nigdy mnie tam nie było. Nadal zwiedzałem świat, żyłem chwilą, wyrywałem co się dało i nie martwiłem się jutrem. Niestety kobieta okazała się niezłym ziółkiem. Wmówiła mojemu tacie, że jeśli dalej tak będę robił to nic w życiu nie osiągnę i będę w końcu nieszczęśliwy. I tak właśnie postawili mi ultimatum. Albo pójdę na studia uzdrowicielskie albo odcinają mi kran ze złotem. Wybór był dość prosty czyż nie? Jestem przekonany o tym, że zrobiłbyś dokładnie tak samo. I choć moje wyniki z owutemów nie były takie jak być powinny kilka dobrych znajomości i worek pieniędzy pozwoliły mi dostać się na staż do Munga.
Zapach szpitalny tak samo jak w dzieciństwie przyprawia mnie o mdłości, a dając komuś leki myślę sobie o tym, że pewnie ja sam wrzuciłbym je pod łóżko. Stroniąc od wszelkich ksiąg udawałem, że jestem najlepszy w swoim fachu, aż do nocy, która wydarzyła się dwudziestego piątego sierpnia w ubiegłym roku. Zostałem na nocny dyżur i odesłałem mojego towarzysza do domu, twierdząc, że ze wszystkim dam sobie świetnie radę. W końcu tak utalentowany uzdrowiciel jak ja jest zdolny zdołać wszelkim problemom czyż nie? Niestety jak się okazało rzeczywistość nie wyglądała tak pięknie jak ją sobie zaplanowałem. Dziesięcioletnia dziewczynka, która została przywieziona przez rodziców zmarła na moich rękach, ponieważ ja nie wiedziałem jakie antidotum jej podać. Od tamtego czasu jej twarz prześladuje mnie co noc, a jej usta wypowiadają tylko jedno słowo - ,,MORDERCA.'' Od tamtego czasu nigdy nie rozstaje się z książkami, artykułami i wszystkim innym co może mi w przyszłości pomóc ocalić czyjeś życie. Zmieniłem się. Tak bardzo zmieniłem się od tamtej chwili. Nie jestem już wolnym duchem, beztrosko żyjącym człowiekiem, który nie martwi się jutrem. Zrozumiałem, że teraz ciąży na mnie wielka odpowiedzialność. Trzymam w rękach ludzkie życie. Stałem się odpowiedzialny, obowiązkowy, pilny, opanowany i spokojny. Czy to nie te cechy, których zawsze mi brakowało? Sęk w tym, że teraz mimo, że jestem oczytany i mam wiedzę większą niż połowa pracowników tutaj zwykle stoję z boku. Pozwalam innym uzdrowicielom działać, a sam siedzę na czwartym piętrze i podaję innym eliksiry i służę słowem i ramieniem kiedy budzą się z koszmarów. Pacjenci stali się moją rodziną, a Mung domem. Niestety żona mojego ojca nie miała racji. Nie jestem szczęśliwym człowiekiem. Moje szczęście zostało na wakacjach i nie chce do mnie za nic w świecie wrócić. Mam wrażenie, że nie znam siebie. Nie poznaje siebie. I choć patrząc w lustro nadal widzę wysokiego blondyna z niebieskimi oczami i przebłyskami zieleni i z uśmiechem, jego twarz wygląda zupełnie inaczej. Teraz widać na niej zmęczenie i wieczną troskę. Pewnie gdybyś zobaczył mnie w pracy pokręciłbyś głową i stwierdził, że mnie nie poznajesz. Tyle, że to nadal ja. 27- letni Matthiew Foster, uzdrowiciel pracujący na czwartym piętrze dla, którego pacjenci stali się rodziną.
Doskonale wiem o co byś zapytał gdybyś tylko mógł. Zrobiłbyś tą swoją łobuzerską minę i zapytał co z kobietami i mężczyznami w moim życiu, bo fakt, że jestem biseksualny nigdy nie był dla Ciebie tajemnicą. Odpowiedź jest prosta - nic. Znudziło mnie uganianie się za nimi i przygody na tydzień lub dwa. Nie potrzebuje ludzi, nie potrzebuje pieniędzy, nie potrzebuje nic. Żyję tylko po to by płacić za błędy młodości i odkupić morderstwo tamtej dziewczynki.
A ostatnia informacja jest dość szokująca, dlatego lepiej usiądź wygodnie. Ziściły się nasze najgorsze młodzieńcze obawy. Wpadłem. Tak, mam dziecko. Tyle, że ja teraz cieszę się jak głupi. Malutki Tommy stał się całym moim światem, a jego matką jest piegowata jędza Christine, która była moją dziewczyną w ostatniej klasie. Wygląda niczym ja tyle, że jest troszkę mniejszy i ma trzy latka. Mam nadzieje, że kiedyś będzie miał okazję spotkać swojego ojca chrzestnego, którym zostałeś Ty choć nie do końca świadomie.
A ostatnia informacja jest dość szokująca, dlatego lepiej usiądź wygodnie. Ziściły się nasze najgorsze młodzieńcze obawy. Wpadłem. Tak, mam dziecko. Tyle, że ja teraz cieszę się jak głupi. Malutki Tommy stał się całym moim światem, a jego matką jest piegowata jędza Christine, która była moją dziewczyną w ostatniej klasie. Wygląda niczym ja tyle, że jest troszkę mniejszy i ma trzy latka. Mam nadzieje, że kiedyś będzie miał okazję spotkać swojego ojca chrzestnego, którym zostałeś Ty choć nie do końca świadomie.
Wciąż nazywający się Twoim przyjecielem
Matthiew Foster
[ wiem, że informacji zawartych w karcie mogłoby być więcej ALE spokojnie, o wszystkim czego tam nie ma, dowiedzieć się będzie można z wątków. Watki średnie, długie, krótkie, wszelkie. Wyznaję zasadę jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie chociaż zwykle ja daję troszkę więcej jeśli chodzi o długość. Jestem skłonna by zaczynać czy wymyślać relację, ale miło jest jeśli ktoś nie przychodzi do mnie z pustymi łapkami :) Ogólnie to ani ja ani Matti nie gryziemy także zapraszam do wątkowania :) Wiem, że wizerunek Jessiego to mało ambitne rozwiązanie ale nie mogłam odmówić takiej jednej pani, która wyraźnie chciała by jego twarzyczka widniała w mojej karcie.]
Poprzedniego wieczoru Charles rozmawiał ze swoim sąsiadem do późna. I choć zapewne bardzo się powtarzał, bo rozmawiali niemalże codziennie, a Charlie tego nie pamiętał, to i tak te rozmowy były ciekawe. Loganowi pozwalało to choć na chwilę odegnać złe myśli, a Charles... cóż, chociaż przez chwilę czuł się tak, jakby miał kogoś na kim mu zależało. Nie ważne, że jutro będzie go znowu poznawał. Czasem pamiętał różne rzeczy. Na drugi dzień wiedział czasem, jak się Sanders nazywa, jaki jest jego ulubiony kolor, czy inne proste rzeczy. Innym razem nie pamiętał zupełnie nic i musiał o wszystko pytać. Po raz kolejny.
OdpowiedzUsuńSkoro rozmawiał do późna... no cóż kiedy nadeszła już pora wstawania, spał. Jak zabity, niczym kamień. Rozwalony na szpitalnym łóżku, z nieco otwartą buzią. I chłopak naprawdę wyglądał niewinne.
A potem usłyszał kogoś głos, tak strasznie irytujący, że po prostu musiał zakryć głowę poduszką.
- Nazywam się Charles Kingsley, mam dwadzieścia lat, urodziłem się w Londynie, uczęszczałem do Hogwartu, który ukończyłem z wyróżnieniem, byłem krukonem. Imiona moich rodziców to James i Juliet, nie żyją. - wyrecytował, zduszonym przez kołdrę i poduszkę głosem. Rano zawsze zadawali mu te rutynowe pytania... które, o ironio, pamiętał.
Wychylił głowę spod poduszki tylko na chwilę i pokazał zaledwie pół swojej twarzy.
- A teraz mogę iść dalej spać? Jestem zmęczony... - mruknął, po czym po prostu rzucił w niego poduszką i skulił się w łóżku. Naciągnął nawet kołdrę na głowę.
No cóż, z niego zawsze był śpioch. Ale nigdy nie robił uzdrowicielom niczego podobnego. Mówiąc szczerze, nawet dobrze nie zarejestrował twarzy mężczyzny, bo praktycznie wciąż spał.
No dalej, panie Foster, niech pan spróbuje wyciągnąć go z łóżka!
Logan zwinął się w kłębek, obejmując kolana ramionami, kiedy tylko znalazł się na własnym łóżku. Zacisnął powieki i próbował uspokoić oddech, który po raz kolejny wydawał się zbyt przyspieszony. Może za to też będą chcieli wrzucić go do izolatki? W końcu nie mieli żadnych obiekcji, żeby wrzucić go tam bez słowa. W sensie, on doskonale wiedział, że ich zdaniem robi źle, ale przecież – praktycznie na to wszystko patrząc, nawet nie zdążył nic sobie zrobić! Wyglądało jednak na to, że bez względu na to, co robi jego przyszłość maluje się w ten sam sposób: w tym pokoju, z małą przerwą na izolatkę.
OdpowiedzUsuńUsłyszał kroki, a następnie głos uzdrowiciela i tylko spiął wszystkie mięśnie. Nie chciał nikogo teraz widzieć. A już na pewno nie żadnego z pracowników Świętego Munga. Do cholery, on mu obiecał! Powiedział, że nigdy więcej już tutaj nie wyląduje, że nie da mu zrobić krzywdy, że nie będą traktować go jak niezdolne do podejmowania decyzji zwierzę! A i tak wszystko się powtórzyło. Znów ktoś złamał obietnicę względem niego.
-Zostaw mnie w spokoju – szepnął tylko, naciągając kołdrę na głowę. Nie chciał go widzieć, nie chciał słuchać, co ma mu do powiedzenia. To nie miało najmniejszego znaczenia. Chciał zostać sam, chciał przestać myśleć. Najlepiej przestać „być”.
Działał wbrew temu, czego oczekiwali od niego inny i wiedział o tym. miał być kimś, kto przychodzi do szpitala z nadzieją na wyleczenie i stara się ze wszystkich sił, by tak się stało. Tylko, że on nie potrzebował wyleczenia. Było mu dobrze z tym swoim obecnym "ja", choć ból i strach kumulowały się w nim. Z dnia na dzień stawały się coraz silniejsze te dwie jakże męczące go rzeczy. Nawet teraz, kiedy rzekomo był bezpieczny, kiedy stał i patrzył w to, co rozciągało się za oknem tej nocy, czuł, że jeśli straci czujność, to zgubi siebie i zakończy wszystko. Zaśnie, a oni tylko ku temu go popchną sprawią, że wszystko stanie się takie proste.
OdpowiedzUsuńJ'voudrais seulement dormir. J'voudrais seulement dormir. J'voudrais seulement dormir. J'voudrais seulement dormir.
Szumiało mu w głowie od tego jednego zdania, które wypowiadała ta stara dusza, a raczej resztki. Jednak teraźniejsze "ja" chciało tego samego. Czym się więc różniły? Stary Basile chciałby przełamać strach i zasnąć, mając nadzieję, że nie przyśni mu się koszmar wspomnień. Nowy Basile wiedział, że ukojenie przyniesie tylko taki prawdziwy sen, który sprawi, że jego duże oczka już nigdy na nic i na nikogo nie spojrzą. Czuł się w tym świecie źle i dlatego z taką przyjemnością uciekał do swej wyobraźni, gdzie nikt i nic nie chciało go krzywdzić i gdzie wszystko było tak, jak sobie wymarzył.
Ta szara, smętna rzeczywistość zadawała mu kolejne ciosy. Rany nie goiły się, a on odchodził powoli. Potrzebował ratunku. Bez tego zginie.
Aidez-moi! Aidez-moi! Maintenant. Déjà. Toujours...
A to wszystko można było bez trudno odnaleźć w tych dużych, jasnoniebieskich oczach, które ukrywały całą prawdę i wołanie o pomoc. Do tego jednak nie chciał się przyznać. Nie na głos. Nawet nie miał kogoś, dla kogo mógłby się starać. Po co więc?
Wszedł.
Rozejrzał się i ich spojrzenia się spotkały, a zdenerwowany Basilius, który teraz siedział już skulony w łóżku i trząsł się z zimna, odwrócił wzrok. Dlaczego? W obawie. Przyszedł go skrzywdzić. Tak pewnie zrobi. Będzie bolało, docteur?
Znowu na niego spojrzał i teraz już obserwował, a potem spokojnie wysłuchał i stwierdził w duchu, że to przykrywka. On wcale nie chciał mu pomóc. To tylko gra, a zaraz wmusi w niego eliksir, zgasi światło i.. cóż jeszcze? Uderzy? Ukaże za milczenie?
Obawiał się wszystkiego.
Uzdrowiciel uśmiechał się. Do niego. Co nie zmieniało faktu, że był zmęczony i zapracowany, więc najpewniej nie miał ochoty na żaden uśmiech. To tylko gra..
Szukał dla dłoni ciepłego miejsca i zwinął się jeszcze bardziej. Tu było tak strasznie zimno, a przecież noc należała do ciepłych. Mimo to czuł, że zaraz zamarznie. Więc koniec blisko?
Nie zamierzał się odzywać. Nie ufał mu i bał się go. To za wcześnie na jakiekolwiek słowo. Za wcześnie dla Bazylka. Mimo to jednak patrzył i nie spuszczał go ze wzorku.
Czekał.
To pewne. Doświadczenie musiało go nauczyć, że w życiu nic nie przychodzi łatwo. Toteż, jeśli pragnął stworzyć nić porozumienia między sobą a Basilem, to czekało go swego rodzaju trudne zadanie. Młody chłopak zupełnie nie potrafił obdarzyć swego uzdrowiciela zaufaniem, a to nie mogło sprzyjać poznaniu i pomyślnemu leczeniu, prawda?
OdpowiedzUsuńOn kochał swych pacjentów, a ci jego pacjenci kochali swe dolegliwości, które tylko zbliżały ich do zguby, szaleństwa i absolutnego wariactwa. czyż to nie była idealna synchronizacja? Przeszkadzali sobie wzajemnie, choć jasne było, że tak naprawdę istnieją dla siebie. Pacjent i jego lekarz.
Czy ten tutaj, który tak sobie swobodnie gościł w pokoiku Basilusa, był tym, na którego tak długo czekał? Czy on był tym, którego bał si spotkać i któremu bał się wierzyć? Tak, to chyba musiał być właśnie ten. Jak uciec przed tym, co on planuje zrobić?
Znowu mówił tym ciepłym, przyjaznym głosem, od którego według chłopaczka biło jedynie kłamstwo i próba stworzenia iluzji. Jak długo będzie jeszcze grał?
Koc to za mało, kiedy on tak bardo cierpiał i w spokojnym teraz ciele uwięziona była dusza, która przeżywała największe koszmary. Sięgnął po materiał i zawinął się w niego, ale dalej czuł chłód. Tego nie dało się pokonać w taki sposób. To można było zrobić poprzez dotarcie do tegoż chłopaczka. To jednak było bardzo trudne.
Oczka widziały w nim dalej osobnika, który pragnie jego krzywdy.Mimo to pokiwał główką. Tak rzadko ktokolwiek chciał spędzać z nim więcej niż parę minut.
Leżał. Trwał w totalnym nieładzie i zagubieniu większym, niż tylko ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. I nikt niestety tak naprawdę, prawdziwie się nim nie interesował. Czy nie był tego wart?
[Ojeej. Ja nawet nie śmiałam tego proponować, ale jak najbardziej jestem za! I nawet zacznę, bo jakiś pomysł się nawinął. :)]
OdpowiedzUsuńMimo wszystkich obowiązków, które spoczywały na zastępcy dyrektora, mimo ogromu zajęć na oddziale, zawsze miała czas, żeby zajrzeć do swojej córeczki i chociaż popatrzeć na nią, jak bawi się grzecznie w swojej sali czy w świetlicy. Przy małej nie pokazywała tego, jednak stojąc z boku cierpiała niesamowite męki, bo przecież każde dziecko zasłużyło na prawdziwe dzieciństwo, a gdyby nie ona, to taki Aniołek nawet nie miałby matki. Pragnęła zrobić wszystko, by małej było jak najlepiej, jednak w szpitalu miała nieco ograniczone możliwości.
I stojąc tak, przyglądając się swojemu dziecku przez szybę w drzwiach, usłyszała o kolejnym pacjencie, którego właśnie przetransportowali do szpitala. Nie czekając więc pobiegła do sali, by w roli solennego zastępcy dyrektora przekonać się, czy wszystko jest w porządku. Wchodząc do sali obrazek zawsze był taki sam. Dwóch uzdrowicieli nad ciałem, trzeci stojący nieco z boku, jedynie przyglądający się. Czasami już zwyczajnie nie miała siły tłumaczyć mu, że musi się w końcu przełamać, bo doskonale wie, że potrafi sobie poradzić nawet z najcięższym przypadkiem. Ten na szczęście okazał się niegroźny, więc postanowiła działać.
-Hunt, potrzebują Cię w sali numer pięć. A Ciebie, Moore wzywają do konferencyjnego. Foster, zajmij się nim. -rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu i nadal stała przy drzwiach, uważnie wpatrując się w przyjaciela. Dużo nie skłamała, pacjent z piątej sali zaczął się agresywnie zachowywać, a tego drugiego faktycznie wzywają, ale nic by się nie stało, jakby chwilę zaczekali. Nie ważne. Ona zamierzała zrobić wszystko, żeby zmusić Matt'a do działania. I jeszcze nawet uśmiechnęła się do niego pocieszająco, żeby nie poczuł się osaczony.
I Charlesowi zdarzały się w nocy koszmary, których nie mogło odgonić zupełnie nic. Ale on nie krzyczał i nikt do niego nie przychodził. Koszmarów nigdy nie pamiętał. Budził się po prostu zlany potem, przerażony. Nigdy nie miał odwagi nikogo zawołać, poprosić o eliksir, który pozwoliłyby mu spać spokojnie.
OdpowiedzUsuńTa noc spędzona z właśnie tym uzdrowicielem... Była dla niego naprawdę niesamowitym przeżyciem. I zapewne dość sporo by dla niego znaczyła, jednak... na drugi dzień nie pamiętał zupełnie nic. Nigdy nie chciał sprawić mu tym bólu. To nie była jego wina. Jednak to, że na drugi dzień pytał go o imię naprawdę musiało go zaboleć.
Gdyby tylko wiedział, jaki wielki ból mu sprawia... Nigdy by nie rozmawiał z Loganem. Bo on nie lubił krzywdzić ludzi, naprawdę. Ale o niczym nie wiedział, nie wiedział nawet o samej sytuacji.
- Powinniście. Chociaż to zapamiętałem. - mruknął, naciagając mocno kołdrę na głowę. Nie miał pojęcia kim ten uzdrowiciel jest. No, może i kojarzy jego twarz... Ale nic więcej.
- Jak to nieeee? - mruknął, po czym ziewnął przeciągle pod kołdrą. Był tak cholernie zmęczony.
Kiedy tylko oblała go woda, wstał gwałtownie i spojrzał na niego iście morderczym wzrokiem.
- To chociaż mnie wysusz. - westchnął, trzęsąc się z zimna. Zrobił przy tym uroczą minę, niczym naburmuszony pięciolatek.
W szaleństwie było coś wyjątkowego. Racja. Nie byli jak cała masa szarości ludzkiej na tym świecie. Byli w swym kolorze niemal czarni i nie dostrzegali światła. Często dlatego, że to co inne jest zarazem nieznane, więc nikt nie chciał i nie próbował pomóc. Zupełnie, jakby byli z kosmosu. Nie, to nie jakieś nie wiadomo jakie stworzenia z odległych planet. To zwyczajne istoty, które stworzyły sobie swój świat, bo w tym spotkały się z niezrozumieniem. Prawda jest taka, że ich obecny stan psychiczny jest taki a nie inny często przez to, co spotkali tutaj. W tej okrutnej rzeczywistości. Przez ludzi, którzy ich krzywdzili.
OdpowiedzUsuńWszystkie te strachy i fobie skądś się biorą. Tak samo musiało być i z nałogami u ludzi. Nic nie działo się bez przyczyny i każdy miał prawo czegoś się bać i zagubić się. Świat sam w sobie nie ranił człowieka. Robili to ludzie. Taka już była natura.
Troskliwy głos. Tyle razy już słyszał coś takiego, że bez trudu odróżniał, kiedy jest wymuszony, a kiedy naprawdę niesie ze sobą szczerość. Teraz miał wrażenie, że Matti naprawdę się w jakiś sposób troszczy. To raczej dobry znak, choć... ech, to tylko jego praca. Musi to robić.
Jednak patrząc na niego cały czas dochodził do wniosku, że on potrzebuje naprawdę przespać cały dzień i odpocząć od tych wszystkich wariatów. Po co w ogóle dalej siedział tutaj? Nie miał swojego życia?
Widząc czekoladę, niemal się uśmiechnął. To jednak było tylko takie niezauważalne zadrżenie wargi. Nie pamiętał, kiedy ostatnio pił czekoladę. Jej, tak ładnie pachniała. Czy zwodniczo? Jasne, mógł czegoś tam dosypać. Pewnie miał dość Basiliusa jak wszyscy inni. Pielęgniarki go nie lubiły, inni lekarze przychodzili na minutę i odchodzili, ale cóż. Przynajmniej miał spokój.
Kiedy fiolka wylądowała mu na kolanach, niemal podskoczył przerażony. Na chwilę stracił czujność i już się bał, że to on może chciał go dotknąć. Potem jednak w spokoju wysłuchał go i doszedł do wniosku, że nie chce sobie psuć smaku świństwami.
- Merci - Cichy głos rozwiał cisze, a do tego oczka cały czas patrzyły na pana doktora.
Po chwili drżącymi nieco łapkami sięgnął po czekoladę i wrócił do swojej bezpiecznej pozycji siedzącej pod grubymi warstwami kołdry. Zimmnnnoooo.
Schował swe usta w pysznym napoju i pewnie musiał teraz wyglądać niebywale komicznie, kiedy bita śmietana osadzała się na jego wargach.
Sam nie wiedział po co wysłali go na piętro czwarte. Nie miał nawet zielonego pojęcia czym leczyć urazy pozaklęciowe. Nigdy nie był dobry w zaklęciach, chociaż na testach dostał P, aczkolwiek to w zielarstwie i ONMS był najlepszy. Nic więc dziwnego, że podjął się stażu na wydziale urazów magizoologicznych, a nie pozaklęciowych. Ale widocznie stwierdzili, że nic się nie stanie jak trochę się w tym podszkoli i pomoże wykwalifikowanym uzdrowicielom. I choć mogłoby się wydawać, że nie był tym zadowolony, było wręcz przeciwnie. Mógł poznać wiele nowych osób i pomóc im na swój własny sposób, czyli mówiąc krótko rozweselić ich. A w tym był dobry, trzeba przyznać.
OdpowiedzUsuńZ teczką pod pachą, w której były jakieś papiery dla lekarza, który miał wciąż go pod swoje 'skrzydła', wspiął się z piętra pierwszego na czwarte, co zajęło mu zaledwie minutę. Cóż, może i szpital był dużym budynkiem, ale Gabryś był wysoki i stawiał duże kroki. Poza tym, on zawsze zamiast iść to niemal biegł, zawsze się spóźniając. Tak było i teraz. Pięć minut po umówionej godzinie, stawił się pod gabinetem uzdrowiciela, który miał mu wszystko pokazać i wytłumaczyć, energicznie pukając w drzwi. Miał nadzieję, że nie był to kolejny stary, wiecznie zirytowany facet, który nie ma do nikogo cierpliwości. Inaczej Gabryś ucieknie stąd jak najszybciej i tylko się będzie za nim kurzyło, ot co.
Gabriel Welch
Zmiana miejsca pracy mogła wydawać się dla Roberta czymś uciążliwym. Już był wcześniej przyzwyczajony do korytarzy kliniki magomedycznej, gdzie to - nawet będąc ślepym - trafiłby wszędzie bez jakiegokolwiek problemu. To są tylko początki, a już wiedział co, gdzie i jak miał się poruszać, także był pewien, że nie minie tydzień, a już będzie wiedział znacznie więcej niż przeciętny pracownik.
OdpowiedzUsuńJako że nie było wielkiego ruchu na czwartym piętrze, powołał się na jakąś sprawę piętro niżej. Problemy roślinne i eliksikarne? Nic trudnego dla Roberta, który jako przykładny Krukon wkuwał tyle, ile tylko się dało, na ile organizm pozwalał.
Właśnie zajmował się dwójką nowożeńców, którzy z pełnią zawstydzenia odpowiadali na jego pytania. Co było powodem ich skrępowania? Ano rany spowodowane poprzez chęć współżycia na jednym z pól, gdzie znajdywały się roślinny użerające. Na dodatek mężczyzna nie był przykładnym uczniem, ponieważ w konfrontacji z drapiącą jagodą (co też w tej magii nie występuje) polał się Eliksirem, który w reakcji z ową rośliną potrafił tak się wdać w organizm, że drapanie oraz pieczenie było najmniejszym problemem. Bo prócz tego, on zaczął dusić i zmieniać kolor skóry w miejscu podrażnionym przez jagodę, zaś kobieta wydawała się puchnąć oraz tracić koloryt pigmentu skóry. Zarazem fascynujące, ale i obrzydliwe.
Tylko że jako lekarz na to wszystko musiał być gotowy i nic mu się nie wydawało w tej chwili straszne. Powstrzymując śmiech z powodu ich zawstydzenia i okrężnych tłumaczeń, chociaż on pytał bezpośrednio, wprowadzając ich w dyskomfort - przeprowadzał wywiad, po którym zalecił jakieś badania i dawkowanie odpowiednich antidotów na ich przypadłość.
Rozbawiony tym przypadkiem, wyszedł z ich sali, pozostawiając w niezręcznej ciszy. On sam był tym rozbawiony, więc z mijającymi go pacjentami, witał się szerokim uśmiechem i błyskiem w oku, by następnie wspiąć się na czwarte piętro. Czasem się zdarzało, że podczas jego nieobecności jakiś trafiał mu się człowiek do zbadania.
Szedł przez korytarz, już miętosząc w palcach paczkę papierosów w wyczekiwaniu na możliwość wyjścia ze szpitala, gdy tylko się okaże, że nie ma na razie żadnego pacjenta.
Jakaś pielęgniarka przywołała go prędko, by poszedł z nią do jednej z sal, gdzie to jakiś lekarz miał problem z pacjentem, którego nagle zaczęło rzucać na łóżku, a on nie mógł zaaplikować danej mikstury. Chwilowe powołanie wdało się w niego i wtargnął do odpowiedniej sali, przyglądając się lekarzowi.
- Co mu jest? - zapytał, obchodząc z drugiej strony łóżko i docisnął biednego, szamotającego się w niewiedzy pacjenta, do materaca, by dopiero teraz unieść wzrok na lekarza, który spowodował, że chwilowe powątpiewanie nastało w Robercie.
Wiedział, że tu pracuje Foster, choć na to nie zwracał uwagi, ponieważ był pewien, że zanim na niego się natknie to trochę czasu minie. A tu proszę, ironia losu!
Od kiedy Angel został zmieniony w wampira, wszystko sie zmieniło. Na szczęście, wraz z bratem jakoś sobie z tym poradzili. Najpierw znaleźli odpowiednie eliksiry i zaklęcia, którym zakleli naszyjnik Angela. I mógł funkcjonować jak każdy normalny nastolatek. Wciąż grał w swoim zespole, wciąż chodził na imprezy. Nigdy nikogo nie zabił. Nigdy nikogo nie skrzywdził, bo i nie potrafił. Mógł się zachowywać tak jak człowiek, bo przecież wciąż nim był... Dzięki wszystkim tym eliksirom, niezbyt wiele się zmieniło. Tyle, że jego głód nie był taki jak normalnie, a był jeszcze trochę silniejszy. Słońce go raziło i w dzień chciał spaać.
OdpowiedzUsuńPobyt w szpitalu zawdzięczył niezbyt rozsądnemu znajomemu. Ten zaoferował mu krew, a Angel był głodny... Nikt jednak nie powiedział mu, że pije krew wilkołaka. Niemalże go zabiła, ale uzdrowiciele zdołali go uratować. I od tamtego czasu siedzi w szpitalu. Muszą się upewnić, czy wszystko z nim w porządku, bo czasem, gdy czuje się dobrze, to zaraz jego stan się pogarsza.
Właśnie i tak było tej nocy. Angel i tak nie mógł spać, bo o tej porze po prostu nie potrafił. Był teraz niestety drapieżnikiem, nocnym zwierzęciem, a nie człowiekiem. Mimo wszystko. I kiedy tak siedział, kompletnie bez swojego zwyczajowego, specyficznego humoru. I wtedy poczuł okropny ból w brzuchu, zupełnie jakby ktoś próbował mu go przewiercić od środka. Zdołał zawołać pielęgniarkę, po czym skulił się na swoim łóżku, podciągając kolana pod brodę. Wezwali uzdrowiciela, bo niektóre eliksiry albo na niego nie działały, albo nie tak jak trzeba.
- Dobry. - mruknął jedynie, mierząc go wzrokiem. Młody. I przystojny. Ale w tym momencie chciał, żeby ten po prostu zdolny był. Żeby dał mu to co trzeba i żeby przestało boleć. Mimo, że ból trochę zeżał, to i tak go czuł.
Cholerne wilkołaki. Nic dziwnego, że są naturalnymi wrogami wampirów.
A potem karta uderzyła o podłogę, a Angel, kompletnie zdezorientowany spojrzał na uzdrowiciela. Różdżka? Co on takiego mu zrobił? Przez czas, który Matthiew spędził w sali, ruszył się może o kilka milimentrów. A ten do niego z różdżką. Jeszcze raz spojrzał na kartę, a potem westchnął cicho.
- Nie uprzedzili cię, co? - powiedział cicho, nie ruszając się nawet o milimetr. Mimo, że uzdrowiciel zabić go i tak nie mógł, bo był martwy, to i tak wolał niczym nie oberwać. - Tak, tak, krwiopijca z krwi i kości... Kurde, źle to zabrzmiało. - prychnął, przewracając oczami. Po chwili jednak skrzywił się lekko, czując kujący ból brzucha. Aż mu się oczka łzami zapełniły.
- Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, wiesz? - mruknął, pociągając nosem. - A wszyscy i tak zawsze na początku traktują mnie, jakbym byłbym winien całemu złu na świecie. Za taką pomoc to ja dziękuje bardzo! Zawołaj kogoś innego, skoro się mnie boisz.
Objął mocniej swoje kolana, krzywiąc się nieprzyjemnie. Tak bardzo bolało...
Margoś nigdy nie próbowała robić z siebie typowej pani dyrektor, odzianej w eleganckie uniformy, z teczuszką i chodzącą sztywno, jakby kij połknęła. Jasne, zarząd wymagał tego od niej, ale przedstawiła im jasno i wyraźnie, że nie ma zamiaru tak się zachowywać i więcej zdziała swoją otwartością i sympatyczną buźką, niż pod przymusem. I właśnie tą buźkę wykorzystywała zawsze, kiedy potrzebowała załatwić coś ważnego i niezbyt przyjemnego dla obu ze stron. Dlatego nigdy nie chciała, żeby ktokolwiek z uzdrowicieli traktował ją inaczej tylko dlatego, że zasiadła na "stołku", bo sama nie czuła się inaczej, niż przed kilkunastoma miesiącami, gdy była jedną z nich. I nigdy, przenigdy się nie wywyższała.
OdpowiedzUsuńNawet dziecku nie trzeba tyle razy powtarzać żeby czegoś nie ruszał, ile ona tłumaczyła Fosterowi, żeby w końcu ogarnął tyłek i wziął się za robotę. Jasne, robiła to dla jego dobra, ale chyba przestanie przed nim ukrywać, że zarząd się nim zainteresował, a szczególnie tym, że niewiele dla szpitala robi. Chciała go jakoś uchronić przed tym, żeby dokładnie się mu przyjrzeli, ale sam sobie nie dawał pomagać.
-Nie drażnij mnie, Foster. Nie mój oddział, nie mój pacjent. Poza tym, mam przerwę, Elodie znowu ma koszmary, a Ty wcale nie pomagasz. -rzuciła bez zastanowienia, chcąc przycisnąć go jakoś i zmusić do działania. Doskonale wiedziała, że Elodie to cios poniżej pasa, bo zdawała sobie sprawę z tego, jak obydwoje się uwielbiają, ale nie była pewna, czy żałuje, że wyciągnęła takie działo.
[no nie. brednie mi wyszły. dzieciaki nad głową mi siedzą, a już dawno bachory spać powinny. ;x błagam, wybacz, poprawię się jak tylko wyjdę z tego domu wariatów i wrócę do siebie.]
Charlie
OdpowiedzUsuńMoże i powinien. Ale on nie potrafił. Nie chciał sprawiać nikomu problemu. Bo przecież sam mógłby być dla wszystkich problemem. Co chwile coś zapominał, nie można było na niego liczyć. Był kompletnie bezużyteczny... A przynajmniej właśnie taki się czuł.
Gdyby tylko wiedział, że go to uszczęśliwi, to wołałby go co noc, żeby usnąć przy jego boku. Ale on nie wiedział. I raczej w najbliższym czasie się nie dowie, bo nic nie pamiętał. Może kiedyś, kiedy już wszystko się ułoży... Ale wtedy zapewne będzie już za późno, a Mattie już dawno znajdzie sobie kogoś innego. Przecież to normalne.
- Istotne informacje, fakt. Tyle, że ja i tak je znam. Nie ważne, co jest z moją pamięcią teraz, wszystko przed tym "wypadkiem" pamiętam. - mruknął, ziewając przeciągle. Był naprawdę padnięty.
- A co byś chciał? - zapytał, mimo, że ten już go wysuszył. Posłał mu szeroki uśmiech i usiadł na brzegu łóżka, machając nogami w powietrzu.
Obserwował go z zainteresowaniem, próbując cokolwiek skojarzyć.
- Siedziałem? - powtórzył, marszcząc delikatnie brwi. Tak, był zmęczony, ale niczego nie pamiętał. Tylko, że ulubiony kolor Logana to zielony.
Zobaczył ten delikatny grymas i uśmiechnął się do niego przepraszająco. Wstał z łóżka i podszedł do niego. Zmierzwił mu włosy, po czym ucałował jego policzek.
- Przepraszam, że sprawiam ci problemy. - powiedział, całkowicie szczerze. I uśmiechnął się do niego tym swoim uroczym uśmiechem. - Postaram się już więcej tego nie zrobić... Matt.
Sam nawet nie zdał sobie sprawy, że wypowiedział jego imię. Dopiero po chwili to zauważył i zamrugał ze zdziwieniem.
- W ramach rekompenstaty może pójdziemy razem na jakieś ciasto, kiedy będziesz miał przerwę? Chyba, że nie chcesz... Albo masz coś ciekawszego do roboty. Nie obrażę się, jeśli tak jest.
Praca w Śwętym Mungu okazała się tym co tak naprawdę chciała robić w życiu Lilian. Mimo że przez lata marzyła o byciu aurorem to już pierwsze spotkanie z pacjentami uświadomiło jej jej życiowy cel. To tutaj czuła się dobrze, czuła się potrzebna, otoczona ludźmi. Wszystko na czym jej zależało miała właśnie tutaj choć nie twierdziła, że początki były łatwe. O nie! Masa nauki każdego dnia w uczelni ją przytłaczała, do tego pierwsze zetknięcia z magicznymi urazami były dla niej niczym łamigłówka nie do rozwiązania. Do tego dochodziła dorywcza praca kelnerki, by być w stanie zarobić na czynsz. Dużo jak dla takiej drobnej istotki, ale radziła sobie całkiem dobrze. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
OdpowiedzUsuńTen dzień był równie ciężki jak ostatnie, a może nawet i cięższy zważając na fakt, że nie przespała nocy. W szpitalu stażyści nie mieli może skomplikowanej pracy, ale na pewno mieli jej dużo. Częstokroć traktowano ich na zasadzie przynieś, podaj, pozamiataj i zwalano żmudną i nudną pracę. Cała papierologia, której Lily wręcz nie cierpiała przypadła właśnie jej. Do tego musiała spisać dwa dodatkowe przypadki jako praca na uczelnie, by zaliczyć zajęcia. Po całym dniu marzyła tylko o gorącej herbacie i ciepłym łóżku.
Weszła do gabinetu Fostera oddać mu karty pacjentów, które musiała wypełnić z jego polecenia. Jednak gdy tylko przekroczyła próg pomieszczenia zatrzymała się w połowie drogi po cichu zamykając drzwi i wpatrując się w śpiącego w fotelu uzdrowiciela. Uśmiechnęła się subtelnie wbijając zielone oczka w jego spokojną twarz. Podeszła bliżej i bardzo ostrożnie wyjęła z jego dłoni kubek, w której była jeszcze nie dopita kawa. Kucnęła tuż przy nim gładząc opuszkami palców wierzch jego dłoni. Szkoda było jej go budzić. Widać, że był zmęczony. W końcu pracował już drugą zmianę, a zrobiło się już dość późno. Lepiej jak wróci do domu i wypocznie.
- Matt- zaczęła cicho nie chcąc, by dostał przez nią zawału. Nigdy nie umiała budzić ludzi. Każdy reagował inaczej i nie wiedziała czy ma krzyczeć, szturchać, szeptać. Za każdym razem obudzony miał pretensje.- Czas wracać do domu- powiedziała po chwili przenosząc dłoń na jego ramię i zaciskając ostrożnie palce, by w następnej chwili lekko je potrząść. Przygryzła dolną wargę i przymrużyła jedno oko jakby za chwilę miał krzyknąć z przerażenia. Miała nadzieję, że tak nie będzie.
[ Wybacz, że krótko moja wena poszła na wakacje XD ]
Piękni? Wyjątkowi? jedyni na świecie? czy to nie jest po prostu zbiór bredni? Oni byli chorzy, nikt ich nie chciał, nikogo nie obchodzili. Ach, przepraszam. Lekarze się nimi interesowali, ale tylko dlatego, że im za to płacono. Jakby jego rodzice nie wydawali tyle pieniędzy na swego kochanego, głęboko oddalonego od szarej rzeczywistości synka, to tego lekarza teraz by tu nie było. Taka była prawda. I tak nikt mu nie pomoże. Czuł się tym przytłoczony totalnie. Chciał być niekiedy tym normalnym, bo i wszyscy tego oczekiwali, ale nie potrafił. Nie miał dlatego. Ci "oni" stanowili za słabą motywację. Może dlatego, że zupełnie go nie zrozumieli?
OdpowiedzUsuńTak, troska, ciepło, miłość i zrozumienie, a przy tym trochę wiary i zaufania. Gdzie jest jednak człowiek ,który będzie potrafił to komuś przekazać? Ten tutaj? Bazylek spojrzał na niego i znowu przeszedł go jakiś taki zimny, nieprzyjemny dreszcz.
Był taki nikomu niepotrzebny... nikt go nie odwiedzał i nikt go nie chciał. Nikt.
Uzdrowiciel się uśmiechał. Uśmiechał i sprawiał, że Bazylątko czuło się zagubione. Wmawiał sobie, że to takie puste, sztuczne i zupełnie nieszczere,a tymczasem gdzieś w głębi czuł, że może jednak on uśmiecha się tak prawdziwie i do niego. Do niego, a nie do pensji, którą za kilka dni mu wypłacą.
Już miał wyciągnąć łapkę i uścisnąć, ale w połowie drogi coś go powstrzymało i jakby zawołało do siebie. ostatecznie tylko dotknął opuszkami jego palców i tyle z tego uścisku było. Zrzucił z siebie kocyk i kołdrę, po czym wstał i wspiął się na parapet. Zimny oczywiście. Łapką drżącą uchylił okno i lodowate, nocne powietrze wdarło się do środka.
- Idź sobie... - wydusił przez łezki, czując, jak zimno całego go przepełnia.
I tak sobie płakał, siedząc na parapecie i kuląc się.
Cały ten związek był zarazem realny, ale też i niewiarygodny. Jak to wszystko się działo to Christine nie miała na to jakiegokolwiek wpływu. Niejedna osoba mówiła i jej i jemu, jak to wszystko się zakończy i będzie się ciągnąć. Że niby Christine będzie go nudzić, a on, nie chcąc z nią spędzać czasu, będzie ją zdradzał namolnie, ile się tylko da.
OdpowiedzUsuńI było całkiem inaczej. Było nie tak, jakby którekolwiek z nich się kiedyś spodziewało. Ba, Christine nigdy nie myślała o nim, jako swoim partnerze, kimś, kogo będzie darzyć gorącym uczuciem, którego również nie wyjawiła. Nie chciała, bo za wcześnie to mogło być, bo go wystraszy, bo będzie to czymś okropnym, że on tylko ją wyśmieje. Ewidentnie była tą, co potrafi się przejmować wszystkim i niczym zarazem, co czasem wyolbrzymiała.
Kłótnie jak kłótnie - zawsze były, są i będą w związkach, nawet tych najidealniejszych, aczkolwiek ich kłótnie potrafiły być głośne, dosadne, a szczególnie ta ostatnia, co przelała szalę goryczy i wszystko się zakończyło.
Był ból, rozłąka, rozdarte serce i ciężkość spoglądania na jego twarz przez ostatnie dwa miesiące szkoły. Jej szczęściem było odseparowanie się od twarzy Fostera i względny spokój.
A co było w tym klubie to nigdy, ale to przenigdy nie powinno się wydarzyć. O tym wiedziała sama Christine, która musiała przełknąć dumę, podesłać poprzez sowę list z ważną wiadomością, żeby przyszedł. Nie było tam żadnej informacji, jaka miała go nakierować. Po prostu "przyjdź" i już. Wtedy musiała to mu powiedzieć, a uciekała wzrokiem, jakby co najmniej miała zostać zrugana za to. I się nawet nie pomyliła, bo pierw upewniał się, czy żartuje, potem krzyki, które wpędziły ją w płacz i zdenerwowanie, a ostateczna akceptacja była tak chłodna, że jej przeszło przez myśl, by skłamać i powiedzieć, że poroniła. Jednak sam Matthew zadbał jej zdrowie, starając się przychodzić chociaż raz w tygodniu, mając to pewne poczucie obowiązku.
A potem Tim. Cały Tim, którego twarz niemalże spowodowała, że Christine nie chciała go zostawiać na moment, która płakała zarówno z doznanego bólu i tego szczęścia. I wtedy nawet topór wojenny między nią a Mattem został zakopany, gdy przez pierwsze dni widywała go niemalże codziennie, przyglądając się temu, jak to męczy się z dzieckiem, z przebraniem go.
Poprosiła jakąś kobietę, by go tutaj sprowadziła, ponieważ dzisiaj nie miała zamiaru wchodzić na czwarte piętro, gdy tym ludzie wręcz potrafili człowieka przerazić.
Nie odpowiadała na żadne z jego pytań. Wywracała oczami i wzdychała w oczekiwaniu na to, jak przestanie wyściskiwać tego malca, bo mu jeszcze oczy wyjdą na wierzch! I kto go tutaj mordował? A uwagę zwieńczyła prychnięciem, bo co jak co, ale to Christine pilnowała, dbała o chłopca, nie dając mu możliwości zrobienia sobie krzywdy niż poobdzierane kolana i dłonie czy też niewielki guz, kiedy uderzył się. Nie mogła go trzymać pod kloszem, prawda?
- Skończ już, Matthew. - powiedziała po chwili, zwracając mu uwagę. - Nic mu się nie stało, a wszystkie badania, które na nim przeprowadzasz, mają wyniki w normie. Wiesz o tym. - dodała złośliwie, pijąc do jego zbytecznej troski, która wylewała się z rękawów mężczyzny. - Młody biegł do ciebie, więc stąd ma te rumieńce. - Kobieta kucnęła przy młodszym Fosterze.
- No, Timmy, spytaj się taty. - zachęciła go, nie mając możliwości dotknięcia go, kiedy ramiona Matta oplatały go silnie. Aż jej się przypomniało, jak nieraz sama miała możliwość znalezienia się w tym żelaznym uścisku.
- Bo... bo ja chciałem spytać... - zaczął nieśmiało, uśmiechając się delikatnie - czy pójdziemy na obiad albo na jakieś lody. No i mamusię weźmiemy! - oznajmił wesoło, a potem spojrzał na niego tymi wielkimi, granatowymi oczyma - Pódziemy tatuś? - spytał, unosząc jasne brewki i oczekując z nadzieją na jakąś odpowiedź, która będzie zadowalająca.
Bo Christine jeszcze trawiła to, że miała wyjść i z synem i z nim.
Morderca? Ja nikogo nigdy nie zabiłem.
OdpowiedzUsuńOn nie potrafiłby zrobić czegoś podobnego. Gdyby został do tego zmuszony, prawdopodobnie przestałby, jak tylko poczułby smak jej krwi. Kiedy ją od kogoś pije, wyczuwa emocje drugiej osoby. Nie mógłby znieść smaku strachu...
Bolało. Tak bardzo bolało, a on nie robił zupełnie nic. Patrzył na niego z wyrzutem, z łzami w oczach. Jak on mógł tak po prostu nie robił zupełnie nic? Przecież miał mu pomóc. Miał mu pomóc, bez względu na to, kim jest. A on przecież nie zrobił nic złego. Nie walczył po Ciemnej Stronie. Nie walczył po żadnej, jednak gdyby miał wybrać, napewno nie wybrałby tak, jak oczekiwali od niego rodzice. Nigdy...
- Czemu...? - mruknął cicho, zaciskając powieki. Bolało, bardzo bolało. Czuł się, jakby ktoś przewiercał mu brzuch wielkim wiertłem. Chciał normalnie zapytać go, czy bawi go ten widok, jak cierpi. Ale powstrzymał się, a spomiędzy jego warg wypłynął cichy, pełny bólu jęk.
- A czy to cokolwiek zmienia...? - zapytał, krzywiąc się po raz kolejny. Dobra pytanie. Czy fakt, że jest wampirem zmienia jakoś fakt, że potrzebuje jego pomocy? Nie. Ale on traktował go jak tego potwora, który zabił mu siostrę.
Sapnął cicho, kiedy to musiał się położyć na plecach. Ból nasilił się jeszcze bardziej. Nie potrafił już powstrzymać łez, które spłynęły mu po policzkach.
Wykonywał każdą jego prośbę, mimo, że bolało. Mimo, że uzdrowciel nie potrakował go zbyt dobrze, to i tak mu ufał.
- Yhm. - mruknął, posyłając mu blady uśmiech. - Dziękuję, Matthiew. - powiedział jeszcze. Widział plakietkę z jego imieniem, nawet z takiej odległości, w mroku.
Słysząc jego słowa, pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Poczekaj chwilę. Ja... rozumiem co czujesz. Ale ja nigdy nie zrobiłem nic złego. Sam mam brata... I nigdy nie chciałbym go stacić.
Robert teraz nie mógł rozbestwiać się nad tym, co wyprawiał z Fosterem, ile nocy z rzędu potrafili ze sobą spędzić, nie dając sobie spokoju. Jednak pamiętał go doskonale. Przecież trudno byłoby zapomnieć o tym wszystkim, prawda? Może i znaleźliby się tacy, którzy po stosunku od razu zapominają o imieniu tej osoby, aczkolwiek Holmes chociaż rysy twarzy pamiętał.
OdpowiedzUsuńPoza tym teraz nie zwracać uwagi na pacjenta? Problem byłby wielki i tego właśnie doświadczył Matthew, któremu leżący mężczyzna "przyfastrygował" nieświadomie, cały czas drżąc na łóżku.
Już Robert uświadamiał sobie, że tutaj tak łatwo nie będzie, skoro będą pracować na tym samym korytarzu, mając niemalże tych samych pacjentów. Niemniej jednak, będzie trzeba do tego przywyknąć i nie zwracać na to wszystko uwagi, żeby tylko nie psuć ustanowionego przez niego swoistego reżimu.
Odsunął się od mężczyzny, upewniając się uprzednio, czy zaraz sam Holmes nie zostanie uraczony jakimś odruchem bezwarunkowym, który wymierzyłaby mu ręka leżącego.
Spojrzał na Matthew, marszcząc lekko swoje brwi i podszedł do niego.
Z kieszeni kitla wyciągnął różdżkę. Zerknął na stojący obok stół, a na nim znajdujący dzban z wodą. Gdzieś jeszcze znalazła się szklanka, do której przelał ciecz i machnąwszy różdżką spowodował, że owy napój zamroził się. Jeszcze kolejne machnięcie opatuliło szklankę jakąś szmatą, by Holmes chwycił i skierował się do mężczyzny.
Uniósł nieco podbródek Fostera, skupiając jednak spojrzenie jedynie na jego nosie, w który wycelował końcem magicznego patyczka.
- Episkey. - powiedział cicho, ale pewnie, by zaraz usłyszeć ciche chrząst w kości uzdrowiciela siedzącego naprzeciw niego.
- Nie bądź taki sztywny. - mruknął stanowczo, z niezadowoleniem i pochylił jego głowę, kładąc na karku zwiniętą szklankę. - Trzymaj tak przez piętnaście minut i się nie prostuj. - dodał.
Robert swoje wiedział i potrafił zrobić. A magia była tutaj przydatna tylko po to, żeby ustawić nos. Co do krwotoku - to lepiej naturalnie, niech sam zaniknie, a zimny okład dopomoże w tym wszystkim.
- Dużo osób nie wie i jakoś nie boli mnie to. - odparł z uśmiechem, opierając się wygodnie.
Christine zaś z początku bardzo nieufnie podchodziła do Matthew. O tym każdy wiedział, że ona zazwyczaj była zdystansowana do ludzi, aczkolwiek to było normalne. Uśmiechy, spojrzenia i całe te zachowanie było nad wyraz dziwne, a zarazem słodkie. Jak na niektórych zajęciach, Foster zasiadał specjalnie obok niej, chcąc jakoś zawęzić ich relacje, jak to pomagał i zachowywał się całkiem inaczej, niż ludzie przypuszczali. Owszem, słyszała czasem komentarze rówieśników z jego domu, że to przecież kolejna dziewczyna, tak samo jej współlokatorki, które mówiły o tym, żeby nie była naiwna.
OdpowiedzUsuńPamiętała to wszystko. Jak to miała ze swojej wieży przedostać się do tej najwyższej, gdzie granatowe sklepienie okraszone tysiącami gwiazd, łaskawie było wtedy bezchmurne, a księżyc wznosił się nad górami i zakazanym lasem, będąc w pełni. Widziała to spojrzenie, chwilowe zawahanie u chłopaka; wyczuwała zarówno jego, jak i swoje nerwy w tamtej chwili, istną niewiedzę, a później przyjemność - taką delikatną, nad wyraz subtelną, powodującą, że Christine czuła się znacznie inaczej, lepiej, jakby naprawdę mu zależało.
Na przewach, między zajęciami, też spędzała z nim wiele czasu i tylko posyłała mu szeroki uśmiech, pełen ciepła, gdy czuła jego ramiona oplatające jej drobne ciało, jak mogła się schować.
I ona do tego wracała nieraz. Po dzisiejszy dzień przypominała to wszystko, uśmiechając się delikatnie do siebie. Pytaniem tylko: czy on także to robił?
Oni oboje musieli się przygotować na trudne pytania ze strony syna. Musieli odpowiadać prosto, ostrożnie dobierając słowa, by jakoś nie zranić syna i też go nie zniechęcić.
Gdy padła odpowiedź uzdrowiciela, a następnie pytanie chłopca to Christine uniosła spojrzenie na mężczyznę, zastanawiając się nad odpowiedzią, choć jej spojrzenie mówiło:
Ciesz się, że jest tutaj młody, bo zabójstwo byłoby najlżejszą torturą z mojej strony, ty skurczybyku!
Pochyliła się, chcąc podnieść łyżkę i korzystając z okazji, od razu kopnęła go w piszczel, co może było i dziecinnym posunięciem, aczkolwiek nadal mającym tę samą wartość. Spojrzała na Toma i uśmiechnęła się do niego delikatnie, przesuwając dłonią po jego włosach. Łyżkę położyła koło siebie w zamiarze oczyszczenia jej.
- Synku to nie jest tak całkiem, jak tatuś mówi. - zaczęła spokojnie, rodzicielskim i troskliwym tonem - Tatuś jest zajęty i ma dużo pracy, więc gdy wraca do domu, to od razu musi się położyć, bo inaczej będzie się źle czuł. A my byśmy mu przeszkadzali. A to od niego zależy, czy będzie z nami mieszkać. Może też nie chce przeszkadzać porannym wstawaniem.
No, jakoś udało jej się wybrnąć.
- No ale... On cię tak kocha! - powtórzył ze zniecierpliwieniem, wbijając spojrzenie w kobietę.
- Każdego kocha się inaczej, ale spytaj się tatusia, czy tak kocha jak ciebie. - zaśmiała się cicho - Poza tym, jesteś dla tatusia ważniejszy, tak samo dla mnie, więc to jest inaczej. - dodała.
Spojrzała na mężczyznę, uśmiechając się delikatnie, choć w jej uśmiechu był ten cień złośliwości i chwilowego triumfu, który wyrósł po pytaniu chłopca.
- Kochasz mamusię? Kochasz ją tak jak mnie?
Szczerze mówiąc, to Christine zastanawiała się, co właściwie było tą - tak nazwaną przez nią skromnie - kłótnią ostateczną? Co było tym powodem, że inwektywy tak poszły? Pamiętała wszystkie słowa, wyraz twarzy Matthew; pamiętała obelgi i oskarżenia rzucane w jego stronę, które zgrabnie były odbite piłeczką. Potem jedynie kilka słów i każdy skierował się w swoją stronę.
OdpowiedzUsuńTo było dla dziewczyny cholernie trudne.
Jej wyobrażenia także sięgały do podobnych momentów, chwilowych wizji i marzeń, które jednak miałyby gęstą mgłę, a w niej przeszkody, by przebrnąć.
Och, Christine czasem zapominała z kim rozmawia. I choć starała się to, nieraz dobranie przez nią słów było naprawdę ciężkie, by wytłumaczyć. I taki był wynik spojrzenia chłopca, choć nie było to zamierzone.
Zarazem jednak odetchnęła z ulgą, że choć na kilka minut przeskoczył na ojca, bo mogło to być męczące. Przynajmniej wiadomo, co ma po Christie - cholerną dociekliwość, wiecznie niezaspokojone zainteresowanie. Ona to samo miała, lecz teraz to wszystko zdążyło się unormować. Na szczęście.
Kobieta niemalże z wdzięcznością w oczach spojrzała na kelnerkę, gdy ta stawiała przed nimi talerze z gorącym jeszcze posiłkiem. Zarzuciła młodemu tuż pod szyję serwetkę, która była na tyle rozłożysta, że zdążyła jeszcze jego uda przykryć, więc nie było możliwości przypadkowego ubrudzenia się.
- Czemu sobie dokuczamy? - powtórzyła, spoglądając znacząco na Fostera, który wydawał się być nieco strapiony tym pytaniem. - Bo my z tatusiem inaczej się zachowujemy i przez to, że sobie dokuczamy, pokazujemy, jak się lubimy, Tommy. - wyjaśniła z uśmiechem, mając nadzieję, że na swój sposób to zaspokoi dziecko.
I już chciała dalej konsumować posiłek, jednak pytanie oraz stwierdzenie o zdjęciu wyjątkowo wybiło ją z rytmu. Także Christie wydała się być nieco zażenowana tym faktem, spoglądając na chłopca.
- Jedz, kochanie. - oznajmiła, głaskając go po policzku.
Młody miał rację. Ona nadal trzymała zdjęcie Matthew w portfelu pomimo tego, jak ze sobą rozmawiają i jaka jest relacja między nimi, która - co trzeba przyznać - nie jest zbyt korzystna dla chłopca. Dlatego się speszyło, gdy o tym uświadomił ich oraz siedzących w pobliżu klientów, ponieważ nigdy nie przyznałaby się starszemu Fosterowi, że wszystkie zdjęcia, które z nim ma, nadal trzyma, a zdjęcie w portfelu cały czas tam tkwi.
A co miała odpowiedzieć? Spoglądała niemalże z tchórzostwem na swoje dłonie czy dziecko, nie chcąc spojrzeć na jego twarz, która wydawala się być w triumfie.
Co jak co ale praktyki musiała mieć zaliczone, ale nie narzekała. Lubiła przychodzić do szpitala pomimo faktu, że traktowano ją bardzo podrzędnie częstokroć, jakby tylko przeszkadzała i była konkurencją. Ona jednak zaciskała zęby i robiła wszystko co do niej należało. Nie miała takiej wiedzy jak uzdrowiciele, ani tyle wprawy, och w ogóle jej nie miała więc nie mogła się wychylać za bardzo do pacjentów.
OdpowiedzUsuńJednak uwielbiała pracować z Fosterem. On jako jeden z niewielu dawał jej okazje, by wreszcie brać jakiś czynny udział w życiu szpitala. Zabierał ją do cięższych przypadków pokazując co powinna robić w danej sytuacji i często dawał jej okazje poradzić sobie z problemem sama oczywiście pod jego okiem. Uwielbiała go za to i cieszyła się jeśli dyrekcja odsyłała ją właśnie pod jego skrzydła. Co więcej jego podejście sprawiło, że dawała z siebie dwa razy więcej, nie chciała popełnić błędu przy nim więc wchłaniała wiedzę jak gąbka. Starała mu się także pomóc, jeśli miała taką okazję, by odwdzięczyć się za wszystko co dla niej robi.
No i przez to wszystko darzyła go ogromną sympatią jednak widziała wielokrotnie w jego oczach smutek. Martwiło ją to, ale nie była na tyle bliską mu osobą, by wypytywać go o życie prywatne nawet jeśli w zamiarze miała pomóc mu w jego problemach. Ludzie zazwyczaj nie lubią, gdy wtyka się nos w nieswoje sprawy, dlatego nie była nachalna. Stwierdziła, że gdyby miał taką ochotę porozmawiać to na pewno jej to powie. Poza tym powiedziała mu, że gdyby coś się działo zawsze służy pomocą i dobrym słowem więc był świadom, że w razie problemów ona czeka na niego, by użyczyć rękawa.
- Na pewno nie bardziej niż Ty- powiedziała cicho uśmiechając się do niego sympatycznie, a jej zielone oczka zalśniły znanym każdemu optymizmem.- Odprowadzę Cię do domu. Jeszcze coś Ci się stanie po drodze i stracę mojego ulubionego uzdrowiciela- dodała puszczając do niego oko. - Skoczę się przebrać i widzę Cię za dziesięć minut przed wyjściem ze szpitala- oznajmiła stanowczym tonem zdejmując biały fartuch i wyszła z gabinetu jednak za nim zamknęła drzwi wyjrzała jeszcze jeden, ostatni raz.- I nie ma sprzeciwu- pogroziła mu palcem z rozbawieniem po czym zeszłą na dół do szatny, by zmienić buty, zawiesić fartuch w szafce i założyła na siebie płaszczyk. Po zamknięciu szafki wyszła przed szpital przystając na schodach i oparła się o poręcz. To była dość chłodna noc dlatego włożyła rączki do kieszeni i tuptała z nogi na nogę jakby to miało pomóc jej się ocieplić. Co chwila zerkała w stronę drzwi sprawdzając czy Matt już wychodzi.
Wyjęła komórkę z kieszeni i wybrała numer do koleżanki z baru, w którym pracowała, by w razie potrzeby dziś ją zastąpiła w pracy. Tak, pracowała dodatkowo w zwykłym mugolskim pubie, ale nie miała wyjścia. Na szczęście nie było problemu z zastępstwem więc bez problemu mogła poświęcić chwilę Fosterowi na tyle, by odprowadzić go do domu.
A i owszem! Trzymała jego zdjęcie, choć niewiele osób o tym wiedziało. On nawet sobie nie zdawał sprawy, że co któryś wieczór, gdy Tommy już zasnął, potrafiła zasiąść na kanapie z kartonem, w którym było kilka albumów z setkami zdjęć. Przeglądała najczęściej ten, na którym była wraz z Matthew. Może i było to dziwne, może i powinna spalić te zdjęcia tuż po tej awanturze, aczkolwiek nie mogła tego zrobić, bo już sumienie starało się dorwać do jej osoby. Zazwyczaj na jej twarzy błyskał uśmiech. Także Thomas nieraz miał możliwość przeglądania tych zdjęć, kiedy to zdarzało mu się ujrzeć to i owo. Wtedy kilka padało pytań, na które Christine spokojnie odpowiadała.
OdpowiedzUsuńTym swoim zachowaniem, ową nieśmiałością, Christine przypominała znów tę samą osobę, którą była w Hogwarcie. Zapewne Foster pamiętał, jak to nieraz była zawstydzona w jego towarzystwie. Jak wydawała się być kruchą i delikatną osobą, której krzywdy nie można zrobić, bo się rozpadnie na kilka (tysięcy) kawałków.
Uśmiechnęła się delikatnie i uniosła wzrok na portfel, rzucając ukradkowe spojrzenie, choć nie zdążyła zajrzeć do jego portfela, chcąc zobaczyć, jakie to zdjęcie tam tkwiło.
- Ale daj mu się wybiegać. - westchnęła do mężczyzny, wsuwając dłonie do kieszeni spodni - Dopiero co zjadł. - dodała, uśmiechając się do malca.
Jednak zdziwiła się słowami syna, który to wydał się jej być tak samo okrutny i przebiegły jak to Matthew, więc zadastki na Ślizgona także miał.
Spojrzała na niego, potem na Fostera i musnęła go w policzek.
- Może być? - spytała, uśmiechając się do Toma, który zmrużył oczy z długimi rzęsami i pokręcił energicznie głową, by przytknąć dłoń do ust.
- Ale tu buzi-buzi, a nie w policzek. - oznajmił, zadzierając pewnie głowę do góry, na co Holmes westchnęła ociężale.
Właściwie Christine teraz się zastanawiała i odczuwała ten mętlik, taką niepewność. W końcu, skąd miała wiedzieć, czy Matt chciałby tego czy stroniłby? Tak to jedynie policzek, ot - po przyjacielsku, ale nie... Dziecko sobie zażądało, a co rodzice muszą zrobić, by było szczęśliwe?
Uśmiechnęła się jednak do synka, by zaraz przenieść spojrzenie tak samo granatowych oczu, jakie po niej odziedziczył Tommy. Przesunęła naprędce po jego twarzy, zagryzając delikatnie wargę, a potem nachyliła się delikatnie, składając delikatny pocałunek na wargach mężczyzny.
I nie przyzna mu się, do cholery jasnej, że teraz jakoś milej jej się zrobiło na duszy i lżej. Nie powie mu tego, o!
Angel po prostu nie umiałby zrobić nikomu krzywdy. Jasne, czasem się na kogoś wkurzył, potrafił kogoś uderzyć czy na krzyczeć... Ale przecież nie zabije, nie rozerwie komuś z tego powodu gardła.
OdpowiedzUsuń- Tak, to twoja praca. Ale dobrze ją wykonujesz. - odpowiedział, wzruszając ramionami. Ból już praktycznie całkowicie przeszedł i po prostu posłał mu szeroki, uroczy uśmiech. Naprawdę przypominał teraz aniołka. I on miałby zrobić komuś krzywdę?
- Rozumiem i nie masz za co mnie przepraszać. Ja zapewne zareagowałbym podobnie, nie masz o co się martwić. - powiedział, przewracając oczami. - Ciężko się przyzwyczaić, że ludzie tak na ciebie reagują, wiesz? Jestem wampirem od kilku miesięcy. I ciężko jest się przestawić...
Słysząc jego kolejne słowa, uśmiechnął się smutno. Nie dbając o to, czy powinien leżeć i odpoczywać czy nie, znalazł się przy nim i delikatnie położył mu dłoń na ramieniu.
- Przykro mi, że tak wyszło. - mruknął cicho, patrząc na niego uważnym wzrokiem. Po chwili jednak odsunął się od niego, nie chcąc się narzucać.
Fajnie by było, gdyby te ich prognozowanie się sprawiło, bo tak właściwie, to Margośka marzy o tym, żeby w końcu ten upragniony stołek Dyrektora sięgnąć, wspiąć się tam, byle nie po trupach, i swoje własne rządy w Mungu wprowadzić. Wiadomo, wtedy jeszcze bardziej zarząd będzie ją kontrolował niż teraz, ale z tym sobie poprzez ten wrodzony wdzięk i urok poradzi. Ludzie z ręki będą jej jedli, byle tylko tam była i oślepiała ich swoim dobrym serduszkiem.
OdpowiedzUsuńSama też się nadziwić nie mogę dlaczego ona jeszcze nie jest chodzącym zombie, które żyje tylko dzięki na stałe podłączonej kroplówce z kofeiną, ale cóż. Może to kolejny wybryk natury? Wcale bym się nie zdziwiła, bo do naturalnych takie zjawisko nie należy, kiedy ona biega, skacze i lata po całym szpitalu, a do tego ma czas dla przyjaciół i ukochanej córeczki. A wygląda jakby całymi dniami siedziała u kosmetyczki, perfekcyjnie ubrana, włosy w artystycznym nieładzie i wszystko na swoim miejscu. Podziwiam ją, serio. I siebie, że coś takiego stworzyłam, bo to w pewnym sensie też jest geniusz. I tak od razu powiem, że te moje osobiste dygresje możesz spokojnie omijać, bo niczego do Twojego życia nie wniosą, a ja po prostu muszę się jakoś dowartościować i wygadać.
I nikt nikogo zwalniać nie będzie. Margoś zdolna byłaby do tego, żeby złożyć na biurku dyrektora wymówienie, jeśli tylko by się dowiedziała, że jej Fostera wylali tylko za to, że się chłopak trochę boi. Przejdzie mu, kiedyś, ona o to zadba. A jak się jednak odważą, to ona nic przeciwko przeniesieniu się do Francji nie będzie miała, bo w końcu to sama radość wrócić do rodzinnego miasta.
Wiedziała, że to zadziała. I może gdyby nie naglące obowiązki, to próbowałaby inaczej, ale nie było czasu. No i w końcu nie kłamała, więc wyrzuty sumienia nie były aż tak dotkliwe. Przeprosi go przy pierwszej lepszej okazji, bo teraz, kiedy już zobaczyła, że postanowił się zabrać za pacjenta, to bez słowa wyszła, całkowicie mu ufając i postanawiając wrócić do małej. Była pewna, że narobiła tam już niezłego rabanu.
I dużo się nie pomyliła. Gdyby nie obowiązki, to by jej nie zostawiła, ale niestety. A teraz już od progu dało się słyszeć krzyki i bieganie całego personelu po świetlicy, prawdopodobnie próbującego jakoś obłaskawić Elodie i sprawić, żeby przestała płakać. Wystarczyło jednak, że Margo pokazała się w drzwiach, a maleństwo się uspokoiło, jedynie wyciągając do niej rączki i skarżące się po swojemu na cały świat. Zabrała ją więc do sali i zamknęła za sobą drzwi, żeby nikt nie próbował się tu teraz kręcić.
-Pomagał. Przez kilka dni było w porządku. Najwyraźniej organizm się uodpornił i eliksir przestał działać. Musisz znaleźć coś innego, Matt, bo ona długo tak nie pociągnie. -wymruczała drżącym głosem, choć patrząc na córeczkę cały czas się uśmiechała, by nie wyczuła zbyt wiele negatywnych emocji.
-Nie mogę jej zabrać. Co ja zrobię sama, kiedy znowu jej się coś stanie? Potrafię się zająć każdą wysypką, powstrzymam wymioty, ale to już dla mnie za dużo.. Poza tym, spędzam w domu mniej czasu niż w szpitalu. Właściwie każdą noc jestem z nią, więc dużo to nie da.. -dodała podnosząc się z fotela i delikatnie kołysząc się, żeby pomóc dziewczynce zasnąć.
Bo akurat Christine dane było zobaczyć te zdjęcia. Wiedziała jedynie, że Matthew coś tam jej zabrał, jakieś zdjęcie jej zrobił, ale kiedy tylko chciała sięgnąć do szuflady, gdzie ponoć je chował, gdy odwiedzała jego dormitorium, niemalże od razu zajmował ją czymś innym i się wyrzekał, że nie może, że to świętość.
OdpowiedzUsuńZmieniła się ona o tyle, że nieco spoważniała, mniej było tych całych żartów, ale także opieka i troska oraz odpowiedzialność była widoczna, gdy tylko zajmowała się chłopcem, czego Matt był nieraz świadkiem.
Odprowadziła wzrokiem Toma, a potem nie było jej dane spojrzeć na ojca jej dziecka i zrugać go za jego odpowiedź, choć sama pewnie mogła dostać niezły opiernicz.
Och, nie, nie! Christine chyba nie byłaby zdolna, żeby go kopnąć i wymierzyć siarczysty policzek. Z początku wręcz przerażona - bo to nawet do niej pasuje - była jego zachowaniem, gestem, nie mogła pojąć, o co w pierwszej chwili tu w ogóle chodzi. Dopiero z każdą upływającą sekundą, kobieta zdawała się angażować w tę pieszczotę; jedną z delikatniejszych, subtelnych. Ba, nawet ułożyła swoje dłonie na jego policzkach, pokrytych dwudniowym zarostem, który w żadnym wypadku dziewczynie nie przeszkadzał.
Ta malutka Christine gdzieś nadal tkwiła, uchowana w głębi, choć z chęcią by się wyrwała na zewnątrz, chcąc na nowo zakwitnąć i się pojawić w niej. To było jednak trudne, ponieważ panna Holmes stawała się doroślejsza, aczkolwiek teraz? Odczuwała to wszystko tak samo, jak w Hogwarcie, kiedy byli razem.
Uwielbiany? Nie tylko. Ukochany, ubóstwiany przez nią, ponieważ były żarty i uwagi. Były niezliczone godziny, gdy to Christine starała się mu coś wytłumaczyć, pokazać i pomóc, samej nieraz mając problem z pewnym przedmiotem.
Taka niewypowiedziana władczość była czymś, co w nim kochała. Pewność, jaka tliła się w chłopaku.
Z tym pocałunkiem przypominało jej się to wszystko. Gdy to mając kilka razy złe samopoczucie siedziała gdzieś samej, mogąc później poczuć oplatające ją ramiona, w których niemalże od razu czuła się o niebiosów lepiej, mając wrażenie, że aura bezpieczeństwa, ciepła i troski ją otacza.
Teraz właściwie czuła się identycznie; wszystko powróciło na ten moment, gdy mogła odwzajemniać pocałunek, napawać się tym wszystkim: ciepłem jego ramienia, bliskością, oddechem na jej policzku, nie zwracając przy tym uwagi na nikogo. Nagłe gorąco w nią uderzyło, a policzki pokryły się wręcz niezauważalnymi rumieńcami.
Jakoś nie chciała, nie miała siły, a przede wszystkim - chęci, by się od niego odsunąć, by nie czuć ciepła jego ramienia, więc tylko na moment oderwała się od jego ust, zaczerpując powietrza i spoglądając w oczy mężczyzny.
No, teraz nie ma możliwości, by ukryć to, że jej się podobało.
Och, ile to razy ona starała się zabrać te nieszczęsne zdjęcie znad jego łóżka. Często ją wyprzedzał, aczkolwiek w momentach, gdzie to szedł na chwilę do łazienki lub ktoś go zawołał, Christine szybko dźwigała się na nogi, zabierała swój wizerunek, utrwalony, a potem zadowolona była ze zdezorientowanej miny mężczyzny. Potem jednak to ona zawsze miała taki wyraz twarzy, za każdym razem, kiedy tylko przychodziła i znów wisiało to zdjęcie.
OdpowiedzUsuńA tyle razy go prosiła, ponieważ nienawidziła swojego śmiechu, na przekór jego słowom i innych osób, wydawał się on być czymś najgorszym, istnym defektem dla Christine, która nie potrafiła pojąć, że śmiech Krukonki był jednym z tych uroczych.
Ona sama wydawała się przekazywać każde odczucie, wdawać się w to wszystko i angażować bardziej; zachłannie, z uczuciem i jakąś delikatnością, chwilową nieufnością, by się zapomnieć na krótki moment.
Strach był obopólny. Nie pozwalał ani jemu ani jej na wyznanie tego, co powinno być już usłyszane przez obie strony dawno temu. Może właśnie to było powodem tej awantury albo chociaż jej doprawieniem? Ta niepewność i strach, że to wszystko jest tylko iluzją, że są zbyt naiwni i wdają się w coś, co nie powinno mieć sensu.
Ona miała niemalże identyczne obawy, a była krucha i wrażliwa, że nie chciałaby przeżyć takiego rozdarcia miłosnego. Bo wyobrażenie, iż Matthew po usłyszeniu jej wyznania, wyśmiewa ją prosto w twarz? Chyba umarłaby z poniżenia.
Ale przenigdy, nigdy w życiu Christine nie mogłaby odebrać mu syna na własność. Nie mogłaby, ponieważ Thomas potrzebował drugiego rodzica, który mu przekaże swoje wartości, choć czasem one były sporne z wartościami kobiety. Widziała tyle razy, jak bardzo Matt się stara pomimo takiego małego zagospodarowania czasem. Nie mogłaby mu tego zrobić, bo wie, że sama nie chciałaby się z tym spotkać.
Zresztą, już kiedyś Christine mu powiedziała, że niezależnie od kłótni, sympatii, jakiegokolwiek innego powodu naszych relacji, Tommy nie ma mieć z tym nic wspólnego i nie być kartą przetargową... Jak na razie to wszystko się udawało.
Nie wiedziała. Naprawdę, nie miała pojęcia, co mężczyzna chce powiedzieć, bo nie tego się spodziewała, choć nie ukrywałaby uśmiechu, tego, który był jedynie przeznaczony dla niego, gdyby to usłyszała.
Taki uśmiech na moment wkradł się na jej usta, gdy go słuchała i wtuliła jeszcze policzek w jego dłoń, jakoby łaknęła więcej jego dotyku.
- To są twoje geny. - mruknęła cicho, z - na Merlina! - rozbawieniem w głosie, spoglądając na chłopca.
Zaśmiała się cicho, kucając przed Tommy'm, którego włosy zmierzwiła z lekkością, stawiając je na wietrze.
- Tom, ale sam pytałeś dlaczego tak nie robimy. - zaczęła, biorąc chłopca na ręce i stając naprzeciw Fostera. No cóż, swoje trochę ważył, więc tak lekko kobiecie nie było, która nie zwracała na to uwagi. - I tak, tatuś jest twój i tulimy tylko ciebie. - dodała jeszcze, rezygnując z tłumaczeń, kiedy widziała naburmuszone spojrzenie dziecka.
Chłopiec sięgnął rękoma do ojca, chcąc ić do niego na "opa", więc Holmes nie sprzeciwiając się temu, podeszła bliżej, poprawiając już po chwili koszulę.
Tylko czy warto byłoby teraz to wygrzebywać? Powiedzieć Kocham Cię? Bo czuła to i mogłaby powiedzieć, ale był ten cholerny, pieprzony strach.
OdpowiedzUsuńMoże na łamach czasu się odważy i przestanie tak tchórzyć przed tymi słowami, na która Matt zasłużył, by je usłyszeć z jej ust, co miałoby być osobliwą podzięką za ten cały czas, za ten związek i jego ramiona.
Pokręciła słysząc jego słowa, bo chyba nie załapał, że miało to być żartem, przypomnieniem jakiejś sytuacji. Niemniej jednak, nie miała zamiaru się o to wykłócać. Nie było sensu.
Holmes nie umiała się sprzeciwić swoim myślom, które mówiły, jak uwielbia patrzeć na Fostera trzymającego ich syna. Wtedy zawsze zauważała niemalże identyczne podobieństwo między nimi i uczucie, jakim darzy synka.
Każdy może to potwierdzić. Nie ważne, jak mężczyzna się zachowuje, zawsze kobiety spoglądają na niego z pewnym pożądaniem oraz intrygą, gdy widzą dziecko, które niesie na rękach. Wtedy bowiem, kobietom wydawało się, że oni nie widzą świata poza swoim dzieckiem, że to są ich skarby. Po prostu takie ojcostwo wyglądało nad wyraz uroczo.
Słysząc słowa chłopca, a następnie jego płacz, mina Christine była niemalże identyczna jak twarz Uzdrowiciela. Zastanawiała się teraz, skąd takie rzeczy przyszły mu do głowy. To akurat nie należało do tych normalnych... Żeby sądzić, że zostawiliby go, co za brednie!
Kobieta zaczęła się jakoś denerwować. Nie wiedząc czemu, ale chwilowe nerwy skołatały jej umysł, a słowa i zachowanie chłopca, którego w tej chwili nie poznawała. Wszakże, mały Thomas nigdy czegoś takiego nie mówił i nie histeryzował.
Nie mogła sobie nawet wyobrazić, co odczuwa Matthew, bo w jakimś stopniu dziecko zaczęło płakać, sobie wyobrażając coś niewiarygodnego.
Długowłosa spojrzała na Matthew, wtulając chłopca i nieco się kołysząc, jakoby to miało go uspokoić. Wzrokiem rozejrzała się po parku, a dostrzegłszy ławkę, zasiadła na niej, sadzając synka na kolanach.
- Ale czemu ty tak mówisz? - spytała łagodnym tonem, przymilnym i pełnym troski - Tatuś kocha ciebie tak samo, jak ja, a jesteś dla nas najważniejszy, mimo tego że siebie także kochamy, więc nigdy byśmy nie mogli cię zostawić. Nawet nie wolno ci o tym myśleć, bo to nie jest prawda. - mruknęła, oplatając dłońmi drobny tułów chłopca.
No cóż, nie brała z pewnością pod uwagi tego, że naprawdę darzy uczuciem Matthew. Nawet jeśli brała to tak nie mogło zabrzmieć, ponieważ mówiła synkowi to, by się uspokoił i nie roił sobie takich scen, które nigdy by się nie wydarzyły.
- No ale... Jeśli tatuś cię kocha lub kogoś innego to ja już nie będę w jego serduszku, bo będziesz zajmować je całe. - jęknął, chcąc znowu się rozbeczyć, na co Christine zmarszczyła brwi, posyłając dość współczujące spojrzenie mężczyźnie.
- To nie jest taki Tommy. - westchnęła, chwytając delikatnie dłońmi jego policzki i musnęła go w czoło. Dziecko i tak nie słuchało, bo wiedziało lepiej, więc po chwili namysłu Christine sobie coś wymyśliła. - Pokaż rączki. - poprosiła, a gdy chłopiec uniósł swoje łapki, odwróciła je.
- Spójrz. - mruknęła chcąc, aby mały Foster zerknął na swoje dłonie, które wnętrzem zostały zwrócone ku niebu. - Widzisz... To jest serduszko tatusia. - zaczęła tłumaczyć, kreśląc palcem całą powierzchnię jego dłoni - Tutaj są twoi dziadkowie, rodzice tatusia... Tutaj jestem ja... - ciągnęła, rysując na jego drobnej rączce kilka mniejszych kółek. - A tutaj jesteś ty. - dodała, kreśląc największe kółko. - Serce tatusia ma dużo miejsca. Dla swoich rodziców, dla mnie, ale największe jest dla ciebie. - uśmiechnęła się do chłopca, który powoli zaczął się uspokajać. - To jest natomiast mamusi serce - pokazała drugą dłoń, rysując te same kółeczka - Tu mamusi rodzice, tutaj wujek Jeffrey, tu tatuś i tutaj ty, w samym centrum - dodała, dając ponownie największe miejsce dla chłopca, który uniósł spojrzenie na uśmiechniętą twarz rodzicielki.
Usuń- I mimo tego że mamusia i tatuś kochają innych, to najwięcej miejsca w serduszkach mają dla ciebie, Tommy, bo jesteś najważniejszy i najbardziej ciebie kochamy. - oznajmiła, przesuwając palcami po jego włosach.
Thomas z lekko rozchylonymi wargami i zaróżowionymi od płaczu policzkami, wpatrywał się w te otwarte dłonie, co rusz zerkając na jedną i na druga, jakoby trawił informacje.
- I tatuś, nawet jeśli kochałby kogoś innego to zawsze będzie najwięcej miejsce w serduszku dla ciebie, bo to ty jesteś jego największym skarbem. - dodała, choć na wspomnienie o innej osobie chwilowo ten uśmiech zniknął z jej ust.
Tommy spojrzał na Matthew.
- To prawda, tatuuuuś? - spytał, kierując w jego stronę swoje dłonie, jakby mężczyzna miał tam dojrzeć te kreski i poszczególne miejsca.
No, inaczej Christine nie widziała sposobu, by mu to wytłumaczyć.
[wiesz, przecietna, acz moim zdaniem urodziwa buzke dorobilam mordercza lowczynia, wiec w sumie ta moja chora rownowaga zostaje.xD ja tez chce juz watek i Ci tak na wstepie powiem, ze w sumie poza lekarz-pacjent, na co sobie oczywiscie pozwolic nie mozemy (musze obudzic w Tobie ducha tych emocjonalnych watkow *-*) to jesli juz by sie jakos o tej dziewczynce, co zmarla Zjawa dowiedziala, to by na pewno sie zaczeli lepiej dogadywac, a Ona by Mattowi bardziej zaufala i jako czlowiekowi i jako uzdrowicielowi. A Matt, jako ze zna sam fakt Jej morderstw moglby byc bardzo ciekawy tego i dociekac wlasnie, co dokladnie sie wydarzylo i dlaczego to zrobila. Mimo amnezji te fakty mocno do Niej dochodza. Cos dopowiesz? :3]
OdpowiedzUsuńNoc, jak domniemała Christine, miała być tą kolejną, którą prześpi w spokoju. Od dwóch lat miała możliwość tego zaznania. W końcu, półtora roku spędzone było na pubudkach nocą, kiedy to Tommy żądał przebrania, pokarmu czy po prostu ciepła matki, a ta - choć nieprzytomna - od razu przychodziła do jego łóżeczka z pomocą. Nieraz i Matthew musiał być świadkiem ciężkiego wstawania, bo Christine prosiła go o kilka nocy, by spędził i dał jej możliwość odespania i wypoczęcia.
OdpowiedzUsuńDzisiejsza noc na pozór była spokojna. Kobieta po całym dniu sprzątania i spędzania czasu z Thomasem, chciała zaznać odpoczynku, więc gdy tylko się położyła i wtuliła w poduszkę na równie dużym i samotnym łóżku, przysnęła niemalże od razu. Dziecko było błogosławieństwem, choć dawało w kość, gdy spędzało się z nim całe dwadzieścia cztery godziny na dobę, ucząc go kilku rzeczy, zabawiając go z tym wszystkim.
I spałaby dalej, gdyby nagle drobne ręce nie zaczęły nią szturchać, a uprzednio do uszu nie wdarłby się przeraźliwy płacz i materac nie zapadłby się.
A jej instynkt macierzyński nie pozwolił na głęboki sen, więc od razu się wybudziła, patrząc na płaczącego synka, przez co od razu podniosła się do siadu.
- Co się stało, Tom? - spytała ściszonym głosem, a dziecko nadal ją szturchało, więc po chwili uchwyciła drobne ciało synka, przytulając je. - Tommy, co się stało?
- Jedźmy do tatusia! - zapłakał.
- Ale...
- Ja chcę jechać do tatusia, teraz! - uniósł głos, jeszcze bardziej płacząc.
- Boże, Tommy, jesteś roztrzęsiony. - jęknęła przestraszona kobieta, przesuwając dłonią po drżącym ciele chłopca. - To siedź spokojnie. Mamusia się ubirze, ubierzemy ciebie i spakujemy, dobrze? - spytała, przenosząc chłopca na łóżko, a ten pokiwał głową.
Ta pospiesznie wstała i poszła do łazienki ubrać się i przemyć twarz zimną wodą, żeby się rozbudzić. Następnie, gdy wyszła z łazienki, poszła do pokoju chłopca, w którym ten sprytnie już siedział, bawiąc się misiem, którego otrzymał od Matthew, co było jego maskotką do snu i obietnic, jakie jej składał. Gdy ubrała chłopca w jakiś dres składający się z grubszych spodenek i bluzy z kapturem, wróciła do sypialni, biorąc jakąś torbę i pakując do niej wszystko, co nawinęło (albo i nie) się pod jej rękę.
Do Fostera jechała taksówką, nie chcąc narażać ich na wypadek z powodu jej przemęczenia. Adres znała na pamięć, bo nieraz tam się znajdywała, więc problemem dla kobiety to nie było.
Jedynie, co ją trapiło to zachowanie dziecka, które roztrzęsione tuliło jej szyję i misia, wręcz kurczowo na jej karku zaciskając swoje dłonie.
Nie chciała budzić Matta ze względu na uszanowanie jego pracy. Poza tym, nieraz to robiła, więc czuła się naprawdę nieswojo.
Usiadła na kanapie, opierając ręce o swoje kolana i przesuwając dłońmi po twarzy, by zaraz unieść spojrzenie na mężczyznę.
- Nie wiem, co mu jest. - mruknęła, spoglądając na chłopca, który na krótki moment podszedł do Christine, wtulając się do kobiety. - Obudził mnie w takim stanie i jest cały roztrzęsiony. - dodała z wyraźnym zmartwieniem w głosie. - Tommy, powiedz, co się stało. - poprosiła, patrząc na chłopca, który w mgnieniu oka zasiadł na kolanach mężczyzny, przytulając się do niego całym ciałem.
Z tego, co zdążtyła usłyszeć między jego szlochami to Tommy miał bardzo nieprzyjemny sen, w którym to był świadkiem, jak tatuś mu umiera, jak źli ludzie robią mu krzywdę i opada na posadzkę, co było wieczorem. I niby tam Christine nie było, bo to był czas, który z nim spędzał.
To go więc tknęło i zmusiło, by przyjechać tutaj, bo chciał sprawdzić czy tatuś żyje, czy jest z nim wszystko w porządku.
Widok Matta zajmującego się synem był sam w sobie uroczy i pomimo tego jak czasem mogła z nim się zachowywać, mieć o coś pretensje i sprzeczać się na tyle delikatnie i ostrożnie, by dziecko nie widziało - doceniała starania mężczyzny. Widziała, ile razy Foster starał się, choć czasem było to nieudolne lub cholernie ciężkie, robić wszystko, byleby dziecku było jak najlepiej, ale samo to, że chciał, było znaczące dla kobiety.
OdpowiedzUsuńMatthew mógł w każdej chwili przyjść po dziecko, co było nie lada odciążeniem dla Christine, która korzystając z wolnego czasu, skupiała się na sobie, odpoczywając, relaksując.
Kobieta odprowadzała go wzrokiem, gdy niósł na rękach Thomasa, choć zmarszczył brwi z chwilą, gdy chłopczyk uniósł głos.
- Niech mamusia popilnuje tatusia, jak już zasnę, by nic mu się nie stało, dobrze? - spytał, wpatrując się w nią, a ona jedynie odpowiedziała uśmiechem, spoglądając po chwili na plecy mężczyzny.
- Dobrze, popilnuję. Tatuś jest w dobrych rękach. - odpowiedziała jedynie, słysząc cichy trzask zamka od drzwi, za którymi zniknęło dwóch mężczyzn, którzy - co jej trudno przyznać w związku z jednym - byli dla niej najważniejsi.
Christine jednak długo nie miała możliwości popilnowania Fostera, skoro zdarzyło jej się przysnąć na kanapie.
Choler, młody dobry jest...
Dopiero gdy wyczuwała ciepłe ramiona, a zaraz chłodną pościel, otworzyła oczy, lecz nie w jakimś strachu czy też chęci uderzenia kogoś.
Uśmiechnęła się nawet delikatnie do niego i kiwnęła głową, nie mogąc zaprzeczyć temu, żeby nie spał na kanapie.
Po kilku minutach, gdy jakoś trudniej było zasnąć piegowatej, ta wyszła z sypialni mężczyzny, idąc do salonu, gdzie to miał zasnąć na kanapie. Spojrzała na stół, gdzie leżał jeszcze nie otwarty album i uniosła z niego spojrzenie na wychodzącego z kuchni Fostera.
- Jakoś nie mogłam zasnąć. - powiedziała cicho, z nieco nieśmiałym uśmiechem czającym się na jej wargach, gdy zajęła miejsce na kanapie, biorąc album w dłonie.
- Lyneth mi przysłała dzisiaj, nie miałam czasu go nawet obejrzeć. - mruknęła, jakby chciała go poinformować o tym jakże ważnym fakcie.
Matthew mógł pamiętać Lyneth z czasów Hogwartu. Lynn była najbliższą przyjaciółką Christine, z którą do dzisiaj utrzymują kontakt i się widują, choć - co prawda - rzadziej, ale od czego są telefony? Była także Krukonką, której dłonie były istnym błogosławieństwiem w sztuce; artystyczne palce potrafiły niemalże wszystko zrobić, jak i głowa pełna pomysłów, że czasem zdarzało się żartować, iż wszystkie w niej geny były zabrane od najznamienitszych ludzi sztuki, znanym na całym świecie.
Sowią pocztą Christine dostała paczkę, choć nie ukrywała zdziwienia, gdy ptaszysko dobijało się dziobem do jej okna, by otworzyła jak najszybciej, dając mu jakieś maślane ciastko. Paczka nie należała do najlżejszych, więc chwyciła ją w oburącz i usiadła na kanapie, rozrywając szary papier, którym była otoczona. Na wierzchu leżący list, a w nim treść mówiąca o tym, jak to Lyneth przejrzała wszystkie zdjęcia, tknięta przeszłością i wspomnieniami, a że zawsze robiła ich odbitki to postanowiła zrobić prezent pannie Holmes, robiąc album ze wszystkimi zdjęciami, które nie były mugolskie, ponieważ się poruszały.
Christine zaśmiała się z niedowierzaniem na wieść, że może sobie przypomnić wszystko, co było w Hogwarcie.
Dlatego teraz, odchyliła okładkę podłużnego albumu, który mienił się w kilku barwach z unikatowym ozdobieniem wykonanym własnoręcznie przez jasnowłosą przyjaciółkę piegowatej. Wystarczyło przesunąć palcami, a niemalże od razu na grubszych kartach o specjalniej fakturze pojawiały się różne treści, cytaty czy też słowa. Gdzieś zapisek, skąd to zdjęcie i w jakiej sytuacji; a zdjęcia przedstawiające zamczysko i ten rocznik, w którym cała ich trójka się znajdywała.
Aż gorąco kobiecie się zrobiło na sercu.
[*-* uważaj, bo się zarumienię! Nie ma mnie za co wielbić z żadnym wypadku, tu się posłużyłam pewną książką i pewnym filmem, ubrałam wszystko w słowa i ta daaam! Także ten tego... już zaczynam, wprawdzie sam początek jakiś taki głębszy może nie wyjść, ale wyjdzie to pewnie potem, o. I tak Ci powiem, że jeszcze tego wszystkiego nie ogarniam (o powiązaniach/relacjach mówię), aleale! to też wszystko w praniu wyjdzie. dość psychodelicznego bełkotu, już zaczynam.xD]
OdpowiedzUsuńStrach.
Konwulsyjne wstrząsy obudziły Ją w środku nocy z płytkiego snu na podłodze własnego pokoju, wśród odłamków szkła z roztrzaskanego lustra znalezionego w schowku woźnego. Nieprzyjemne dreszcze smagały Jej drobne ciało niczym zimne bicze, a napięcie najmniejszego nawet mięśnia, poruszenie językiem, nie mówiąc już o otworzeniu oczu sprawiało tak niewyobrażalny ból, że Zjawę naszła jedna myśl.
Umieram.
Tak naprawdę nie orientowała się w swoim położeniu w przestrzeni ani czasie, lecz już po chwili stwierdziła, że powieki skrywające srebrne tęczówki zalepiły się jakąś nieznaną substancją, która wypełniła też Jej uszy i pokryła odkryte skrawki skóry twardą skorupą uniemożliwiającą ruch. I przesiąkła przez materiał koszuli nocnej. Zakleiła kasztanowe kosmyki. Była wszędzie.
Ból.
Uniosła się bardzo powoli i nieporadnie, zaciskając zęby z bólu i starając się nie krzyknąć przez zamknięte usta wypełnione metaliczną, lepką cieczą palącą podniebienie. Logiczne więc, że pierwsze, co zrobiła, to zwymiotowała.
Odetchnęła zimnym, przesiąkniętym zapachem cynamonowej śmierci powietrzem przez usta i uśmiechnęła się grymasem cierpienia. To zaschnięte gówno nie pozwalało nawet na mimikę twarzy. Uniosła rękę i krzyknęła krótko, acz przeraźliwie, a każda komórka Jej ciała przestawiła się na tryb 'uciekaj-z-tego-ciała-albo-cierp-przez-wieki-wieków'. Krzyczała wciąż i wciąż, gdy przecierała nos, chcąc normalnie oddychać i rozlepiła palcami rzęsy, co wcale nie polepszyło sytuacji. Patrzyła na wszystko przez szkarłatną mgłę zniekształcającą każdy szczegół, a myśli płynęły rzeką przez podświadomość Lullaby, ale żadna nie chciała się zatrzymać w Jej mózgu na dłużej, każda płynęła dalej.
I wtedy to poczuła.
Ból czaszki przeciął Ją na pół niczym seria z karabinu maszynowego. Zabrał dech z piersi. Ogłuszył. Wyłączył trzeźwe myślenie. Zaatakował błyskawicznie, jak kobra - owinął się wokół kręgosłupa i zatopił kły w Jej głowie. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Chciała wezwać pomoc, lecz nie była w stanie. Zostało spazmatyczne zawodzenie pełne cierpienia i paraliżującego strachu.
Ból przepływał przez Jej ciało razem z pozostałą z obiegu krwią powolutku, jakby od niechcenia, wykorzystała więc okazję i przeczesała zdrętwiałymi palcami przylepione do nagiej skóry i karku kosmyki. I się na to natknęła.
Było geometryczne, gładkie, o niezwykle ostrych krawędziach przecinających skórę niczym papier i wystawało Jej z głowy. Szkło. Wielki kawał szkła wbity głęboko w czaszkę.
UsuńA ta tajemnicza ciecz, w której dziewczyna się topiła? Krew, oczywiście.
Wstała, nie pytaj jakim cudem, kiedy i dlaczego. Wstała i zrobiła te trzy i pół kroku do zimnej powierzchni drzwi. Nagle nabrała wielkiej ochoty, by przyłożyć rozpalony policzek do gładkiej tafli drewna, tak przyjemnie chłodzącej i po prostu zasnąć. Nie mogła. Nie czuła nawet mniejszych odłamków boleśnie wbijających się w nagie stopy, ten wielki, tkwiący między kasztanowymi falami skutecznie zabijał w Niej wszystko inne. Zabijał Ją.
Upadła. Upadła na czworaka, gdy otworzyła swoje drzwi i przeczołgała się przez korytarz, zostawiając po sobie szkarłatną ścieżkę przerażenia. Nie pytaj jak, kiedy i dlaczego, dosięgnęła pierwszej lepszej klamki naprzeciwko i pociągnęła z Nią, otwierając cudze drzwi na oścież. Oślepiające, neonowe światło ogarnęło Jej umysł i nawet na ułamek momentu zaćmiło ból przeszywający na wskroś, jak strzała wbita prosto w serce i wyrywająca je z piersi.
Wola życia bywa zdumiewająca.
- Błagam.
[ekhem ._. nie wiem, co toto na górze w ogóle jest, wyszło jakoś dużo ostrzej, niż zamierzałam, ale poradzisz sobie z tym, prawda? bo to Jego drzwi do gabinetu otworzyła, oczywiście, humhum. :3]
Tak, mógłby tak zareagować. Ale nigdy nie zrobiłby nikomu krzywdy tylko dla uciechy z tego powodu. Nie zabiłby, żeby cieszyć się smakiem czyjeś krwi. Brzydził sie czymś takim i prędzej sam dały się zabić, niż zrobić coś podobnego.
OdpowiedzUsuń- Moim zdaniem dobrze. Ale niezbyt się na tym znam, więc wiesz... - odpowiedział, wzruszając ramionami. - Nie mam zbyt dużej wiedzy na ten temat. Ale moim zdaniem jesteś dobry w tym co robisz. Tylko za wampirkami nie przepadasz. - zaśmiał się cicho, odgarniając sobie kosmyk włosów za ucho. Ten oczywiście zaraz spadł dokładnie na to samo miejsce.
Na jego kolejne słowa uśmiechnął się delikatnie i pokiwał głową. Tak, on często wampiryzm porównywał do czegoś innego. Jakiejś choroby, która nigdy nie przejdzie.
- Rozumiem. Wiem co masz na myśli... - mruknął cicho, kiwajac główką.
- Jakoś sobie ciebie nie wyobrażam jako imprezowicza. - stwierdził. Przecież Matt wyglądał na takiego uroczego i dobrze wychowanego. I w ogóle takiego idealnego, który nigdy nie zrobiłby nic złego.
Wytrzeszył na niego oczy, kiedy ten zemdlał. Złapał go zdezorientowany, po czym poklepał go po policzku.
- Matthiew! - mruknął. - Tak po prostu mdlejesz? - prychnął. Co on takiego zrobił? Ledwie go dotknął.
Widząc, że kontaktu raczej z nim nie ma, westchnął przeciągle i po prostu wziął go na swoje ręce. Zupełnie jakby ważył tyle, co piórko.
Ułożył go na swoim łóżku, po czym ukląkł obok. I co on miał z nim zrobić? Kompletnie się na tym nie znał.
Dźgnął go lekko palcem w policzek, po czym wpadł na pewien pomysł. Chwycił szklankę z wodą, która niewiadomo po co stała na jego szafce. I potem po prostu wylał mu ją na twarz, licząc na dobrą reakcję z jego strony.
[wlasnie sie zaczelam na Ciebie fochac za to, wiec dobrze, ze napisalas i baardzo sie ciesze, ze sie podoba.<3 ale i tak mi za ostro wyszlo, glupia gaska sobie szklo wpakowala w leb i wyglada na stan agonalny. A doktorek zaraz pielegniarki wezwie i tyle po jakiejkolwiek rozmowie. ._. Ale licze, ze wyjdziesz z tego calo i jeszcze jakos pogadaja. :3]
OdpowiedzUsuń[ rozumiem, że w całej swej dobroci mam zacząć? xD a masz! ]
OdpowiedzUsuńNie patrz ludziom w oczy. Nie patrz ludziom w oczy.
Ostatnimi czasy bał się spacerować po szpitalu. Psychole rzucają się na niego, uzdrowiciele chcą aplikować coś na uspokojenie i zamykać w sali, a wszystko przez to, że nie potrafią rozróżniać koloru włosów. Jest czarny, do cholery, nie tleniony, jak jego brat. Fakt, Angel mógłby się przefarbować, mógłby chcieć uciec, mógłby dużo rzeczy, ale czemu od razu tak drastyczne środki? Ach, no tak, Angel jest wampirem, a oni boją się wampirów.
Jestem Alex!
Miał ochotę wykrzyczeć to za każdym razem, kiedy ktoś mylił go z bratem. Nie, nie dlatego, że nie chciał być porównywany do bliźniaka. Ale przecież każdy zasługuje na swoją własną tożsamość, prawda? Chce być Alexem, sobą, nie do końca unikatowym, ale z pewnością nie kopią. Bo zawsze wychodziło na to, że on jest kopią brata, nie brat jego. To Angel jest tym bardziej zabawnym, jest wampirem, rozmawia, bawi, wychodzi do ludzi. Alex stoi z tyłu, przygląda się, obserwuje, pilnuje, mimo że to właśnie on jest tym śmiertelnym i narażonym na niebezpieczeństwo.
Spełniał swój codzienny rytuał. Odwiedzał brata. Najchętniej nie wychodziłby z jego sali, spędzał z nim każdą chwilę, nie zostawiał samego, ale niestety, zawsze znalazł się ktoś, kto na to nie pozwalał. Musisz iść do domu, musisz odpocząć, musisz zjeść, musisz się umyć. Musisz, musisz, musisz. Najczęściej wyganiał go brat, ten, któremu tak bardzo chciał dotrzymać towarzystwo.
Tym razem jednak coś było nie tak. Nacisnął na klamkę, otworzył drzwi, ale sala była pusta. Rozejrzał się. Może pomyliłem piętra? Nie. Dobrze trafił. A może to nie ta sala? Oczywiście, że ta, pamiętał. Rozejrzał się, a zza zakrętu wyłonił się uzdrowiciel. Gdzie jest, kurwa, mój Anioł?! Miał ochotę wykrzyczeć, ale się powstrzymał.
-Przepraszam, gdzie jest Angel Moore? -zapytał zdecydowanym, niecierpliwym wręcz tonem, kiedy to już układał dłoń na ramieniu uzdrowiciela. Gdzie jest mój Anioł?
[ mam nadzieję, że choć trochę zadowala. ]
OdpowiedzUsuńBez przesady, że nic się nie zmienił! Robert może niewiele, ale zawsze coś! Tu kilka zmarszczek przybyło, tam zarost swoje robił, to oczy wydawały się być zmęczone, a dłonie okrywały się uwidocznionymi żyłami. W końcu czas robi swoje i młodość przemija, choć nie można go od razu zakwalifikować do seniorów, którzy powinni szykować ręce do emerytury. Co to to nie, jeszcze do tego długie lata przed nim.
Spojrzał na niego, nieco karcąco. Może i magia była pomocna, aczkolwiek we wielu przypadkach Robert uważał, iż mugolska medycyna jest znacznie lepsza, ponieważ jest to oparte i niemalże od razu widać poprawę. A to, że sobie machnął różdżką? No cóż, sam był uzdrowicielem, więc także nieco musiał wiedzieć.
Mężczyzna w żaden sposób nie zareagował na to, jak przybliża się Foster. Ani mu tego nie ułatwił, ani nie utrudnił, zastanawiając się, co też ten chce zrobić.
Może nawet chciał się z nim podrażnić, jak za starych dobrych czasów. Kilka lat już minęło od ich romansu i przebywania w swoim towarzystwie, prawda?
Czemu miał te dziwne, choć przyjemne, odczucie, gdy poczuł wargi mężczyzny tuż przy jego uchu, które opatulone było jego oddechem, a następnie mógł wyczuć je na swoim płatku? Czyżby jakaś garstka tego mniej ustatkowanego Roberta Holmesa, nadal gdzieś tkwiła w środku mężczyzny, którego twarz rozjaśniła się w delikatnym uśmiechu poprzez uniesienie jednego z kącików ust.
- Może. - odparł, choć oczy Roberta mogły go nieco zmylić wraz z dość chłodną odpowiedzią. Bo te były jednymi z oznak, że mężczyzna jest sympatyczną osobą, która nie wskakuje od razu ze złośliwościami, aczkolwiek nieraz można było słyszeć jak na korytarzu głośno opieprza jedną z niedołężnych (na tę sytuację - umysłowo) stażystek, które podały eliksir podnoszący energię dla chłopaka ze złamaną kością udową, który na wskutek tego zapragnął sobie chodzenia. O tyle dobrze było, że nie odczuł bólu, aczkolwiek jak szedł, gdy na powrót kość, która była nastawiona i nie miała być naruszana, obciążona przez minimum dwa tygodnie - tego sam Robert nie mógł zrozumieć.
Ten starszy, oblizał wargi, po chwili upijając niewielkiego, jedynie na orzeźwienie, łyczka napoju, odstawiając gdzieś na bok szklankę, by spleść ze sobą dłonie.
Niechże Foster się nie martwi tym cichym łkaniem. Akurat w tej kwestii Christine była niczym zwierzę o wyostrzonym słuchu, więc gdy tylko chłopiec zacząłby płakać, ona niemalże od razu wybiegłaby z zamiarem dowiedzenia się, co tym razem synkowi się stało i utulania go.
OdpowiedzUsuńNieraz już znajdywała się w takiej sytuacji, gdzie to była zbudzona o drugiej lub trzeciej w nocy przez Thomasa, bo coś złego mu się śniło. Wtedy tylko szeptała jemu do ucha, że wszystko jest w porządku, żeby się nie bał. Pozwalała mu spać w swoim łóżku, by dziecko czuło się pewniej.
Pamiętała nawet, jak raz chłopiec miał gorączkę, dosyć wysoką, więc siedziała, trzymając go na kolanach i lekko się kołysząc z nim, by zasnął i poczuł się lepiej.
O dziwo, nie czuła wtedy zmęczenia. Takie lekkie odprężenie nawet mogłoby to być.
Holmesówna nawet nie ukrywała swojego zdziwienia zachowaniem mężczyzny. Nie spodziewała się po nim, ażbey aż taki był gościnny, choć zarazem czuła się przy nim pewniej, jak wtedy, gdy byli w związku i były to te najlepsze momenty.
Wyszła jedynie w tej przydługiej koszulce. Bo pomimo wieku, to ona nie urosła jakoś wiele, nie przytyła dużo po ciąży i nadal była drobną Christie, która to potrafiła okraść Fostera z jego najlepszych koszulek, by potem użerać się z nim w jej dormitorium, co było zabawne.
Przyjemnie jej się na sercu zrobiło, które mocniej zastukotało w jej klatce piersiowej, przywołując rumieńce, choć te nie były (chyba!) widoczne. To wszystko wracało do niej. Dlatego taki był uśmiech, ponieważ niejednokrotnie miała ochotę właśnie posiedzieć z Matthew w spokoju, gdy za ścianą śpi ich syn.
Czy tak nie powinna czasem wyglądać rodzina?
- Och, wcale nie taka brzydka. - zaśmiała się cicho, jakby była w obawie, że nieco głośniejszy śmiech wybudzi małego Fostera. - Nie można jednak zaprzeczyć, że z nią się nie dało porozmawiać. - dodała jeszcze, opierając się nieco o jego ramię, jakby pragnęła zacieśnienia w tym momencie ich bliskości.
- Od środka będzie najlepiej. - oznajmiła, jakoś nie chcąc widzieć końca. Zakładała bowiem, że Lyneth postarała się, aby zdjęcia były chronologicznie ulożone, więc widok po ich rozstaniu nie będzie zbyt pocieszający.
Na oślep wsunęła palec między kartonowe karty, otwierając album i oczekując ruchu zdjęcia, przedstawiającego widok Fostera umorusanego jakąś mazią z zajęć Eliksiró oraz Christine, której nos był smolistej czerni wraz z policzkami; co chyba było nawet po wybuchu kociołka mężczyzny, za co w odwecie palnęła mu w policzek jakimś składnikiem, zezując następnie na czubek swojego nosa.
To jak się zachowywali, ta całość "na pokaz", to chyba było ich pokazywanie swoich uczuć i tego, co uważali na temat drugiej osoby. Nie było jednak tak ciągle, bo później bardziej się na to otworzyli i nie ukrywali się ze swoimi odczuciami względem siebie.
OdpowiedzUsuńSłysząc tę króciutką historię, Christine zaśmiała się pod nosem, nie sięgając na razie po kieliszek, który był dla niej przeznaczony.
- O ile bym się nie dowiedziała, że się do niej dobierałeś, nie byłabym zła. - oznajmiła po chwili, spoglądając na niego kątem oka, a po chwili jedynie odwróciła twarz w stronę Uzdrowiciela - Ale jak to zrobiłeś, że wyszedłeś zanim się obudziłam? Przecież Lyneth musiała zanieść się krzykiem... - mruczała pod nosem, marszcząc swoje brwi.
Chyba nie muszę mówić o tym, jak to Christine się teraz czuła cholernie dobrze? Przecież miała świadomość, że to jest chwilowe, że musi to zapamiętać, ponieważ rzadko kiedy się zdarza, by mogli położyć się w jednym łóżku; by mogła mieć jego koszulkę na sobie, czuć ramię oplatające jej ciało oraz być uraczoną muśnięciami jej piegowatego policzka. Nie chciała, żeby to wszystko tak szybko minęło. Pragnęła czuć jego osobę, bliskość, dzięki której miała poczucie bezpieczeństwa.
Prychnęła, kręcąc głową.
- Za to miałam ochotę cię zadźgać różdżką. - oznajmiła, widząc swoją twarz, która nie dość, że zaróżowiona była od zimna to jeszcze śnieżka dopełniała ten chłód na jej czerwonych licach.
Obróciła szybko zdjęcie.
- O! To nawet jest na drugi dzień, podczas zajęć. Szybko uciekałeś wtedy. - mruknęła, poprawiając się nieco.
Zdjęcie przedstawiało zajęcia transmutacji, gdzie Christine weszła wręcz z żądzą mordu w oczach, które spoglądały na Matthew. Wtedy była jeszce poirytowana tym, że jej biedny nos dostał śnieżką, przez co miała wrażenie, że zaraz jej odpadnie. I co to zdjęcie przedstawiało? Jak piegowata Krukonka wymierzyła w jego stronę czubkiem różdżki, by zaraz nos Fostera zmienił się w nos jakiegoś zwierzęcia, doprawiając jego uszy o takie, co mają rysie!
Aż zaniosła się śmiechem.
- Ojej, świński ryjek i te uszy były czymś doskonałym. - westchnęła, zagryzając wargę i sama teraz spojrzała na niego, unosząc się nieco, by musnąć wargami i ucho mężczyzny i ten czubek nosa, który kiedyś padł ofiarą magii Christie.
Przyszła po Ciebie, Łowczyni. Przyszła. Spójrz na Nią, spójrz w oczy Śmierci. Biegnij ile sił w nogach, biegnij nad przepaścią, a ja zepchnę Cię podmuchem skrzydła motyla. Spadniesz. Dobrze wiesz, że spadniesz. Prosto w szkarłatne odmęty piekła.
OdpowiedzUsuńPodniosła się nagle, spazmatycznie łapiąc powietrze w płuca. Oślepłam. Chciała podnieść rękę, by zgasić neonowe światło raniące do szpiku kości obolałe nerwy, ale nie mogła. Kości ciążyły, jakby pokryte grubą warstwą metalu. Mózg krzyczał niezrozumiałe słowa, wypełniając bębenki na wskroś. Oczy. Szeroko otwarte. I ta twarz. Twarz Jej Lucyfera. I ręce oplatające Ją wokół talii.
Krzyczała. Krzyczała przeraźliwie, wierzgała i kopała na wszystkie strony, byle tylko uwolnić się z kamiennego uścisku. Kierował się w tył, na oślepiający korytarz splugawiony szkarłatnymi odciskami Jej stóp na podłodze. Ugryzła oprawcę w rękę, przebijając kłami skórę, do krwi. Do żywego mięsa. Puścił i odtąd wszystko działo się na zwiększonych obrotach.
Biegła. Biegła, potykając się o własne nogi, ślizgając w kałużach lekko zakrzepłej już krwi. Słyszała glosy. Miliony głosów. Razem z plamami tęczowego światła tworzyły kakofonię Jej spaczonego umysłu. Kakofonię, która śpiewała. Tańczyła. Łudziła, manipulowała pozornym spokojem, snem, końcem. Chodź do mnie. Przecież wiesz, że tego chcesz. To i tak się skończy w ten sposób. Umrzesz. Prędzej czy później. Ty, Zjawo, ty, Łowczyni, ty, Morderczyni, jesteś jednak wyjątkiem potwierdzającym regułę. Prędzej czy później. Dla Ciebie im prędzej, tym lepiej, nieprawdaż?
Kocham Cię.
Jak śmiał? Nieważne, co miał na myśli, nie ważne, czy kiedykolwiek w czymkolwiek Mu pomogła. Nie miał prawa. Nie miał prawa tego mówić. Nie miał prawa kłamać. Łgać w takim momencie bez mrugnięcia okiem. A tym bardziej, nie miał prawa kochać Jej pod jakimkolwiek względem.
~~~~~~~~
Minęło parę godzin. Przez małe okienko w łazience widziała wschodzące słońce. Promienie leniwie wlewały się do pomieszczenia w błękitnych kafelkach, odbijając się od prostokątnego lustra, potraktowanego jakiś zaklęciem nietłukliwości, co sprawdzała nie raz nie dwa, począwszy od pierwszego dnia pobytu w tym miejscu. Odkąd tylko obudziła się z nieprzytomności i wyrwała od tego cholernego, drugiego uzdrowiciela, który najwidoczniej chciał potraktować Lullaby kaftanem bezpieczeństwa i izolatką, siedziała pod prysznicem, zdzierając kolejne warstwy skóry, jakby pozbywała się wewnętrznego brudu, który zalegał w odmętach Jej pokręconego umysłu. Krople wody tak przyjemnie parzyły zdartą skórę, zadawały ból fizyczny, który tylko zakłócał irytujący teraz do granic możliwości głos Jej Sumienia, dawał ulgę w cierpieniu. Minęło wiele czasu, ale w końcu wyszła z łazienki, owinięta białym, puchatym szlafrokiem, pocierając energicznie ręcznikiem wilgotne, rude kosmyki. Przekręciła gałkę drzwi i momentalnie poczuła na sobie czyjś wzrok.
- Kimkolwiek jesteś, wypierdalaj. Jakoś straciłam ochotę na ludzkie towarzystwo.
[43412862, ciesz się. To na końcu to On w Jej pokoju. Nic więcej nie mówię, bo zaraz rodzice mi kark ukręcą. Spadam. ;*]
Usuń[ o tak! od razu mu lepiej się zrobiło ;D ]
OdpowiedzUsuńAleż oczywiście, Alex się już przyzwyczaił, że jego braciszek rozrabia, ale to jemu właśnie się obrywa. Ale muszę to po raz kolejny zaznaczyć. LUDZIE-SĄ-STRASZNYMI-STWORZENIAMI. Wolałby spędzić całe życie wśród wampirów, niż zamknięty przez jeden dzień z przypadkowymi osobami. A jeszcze gorzej, jak będą tak uprzedzone jak ten tu właśnie, co to teraz celuje do niego z krzesła i flakonika. Cudownie.
Wiedział, że Angel spotyka się z przeróżnymi reakcjami na wieść, że jest wampirem. Czasami nawet współczuł bratu, kiedy to różdżki szły w ruch lub myśli niosły na język brzydkie słowa pod jego adresem. Oczywiście, Alex początkowo również miał pewne problemy z przywyknięciem do faktu, że jego braciszek jest nieśmiertelny, wychodziło to jednak z faktu, że prędzej czy później zacznie się robić źle, kiedy to Angel zatrzyma się w czasie, a Alex będzie się starzał każdego dnia.
Zdarzało się jednak, że reakcje były zdecydowanie inne, bardziej pozytywne, a czasami nawet niezwykle fanatyczne, kiedy to przypadkowi ludzie rzucali się na niego z błaganiem, żeby ich przemienił albo chociaż ugryzł. Tego już Alexio nie był w stanie zrozumieć, dlatego właśnie nie przepadał za towarzystwem "śmiertelników".
Cudownie. Za chwilę koleś przebije mi serce taboretem. A ja nadal nie wiem gdzie jest mój Anioł.
-Yy.. Tak. Widzę, że wiesz o kogo mi chodzi. Super. Tylko... Byłoby naprawdę miło, gdybyś to odłożył na miejsce. Tak, ten flakonik też. -powiedział, odruchowo unosząc ręce do góry, coby pokazać, że żadnych złych zamiarów nie ma. Gdyby tylko miał białe bokserki, to by zdjął i zamachał niczym flagą, żeby bardziej uspokoić gościa.
-Jestem Alex, Angel to mój brat bliźniak. Uprzedzając pytania: nie, nie jestem wampirem. -dodał jeszcze i nawet buzię szeroko otworzył, by uzdrowiciel na własne oczka mógł się przekonać, że mówi prawdę.
On chciał tylko odnaleźć swojego Anioła..
-Więc może teraz.. Szukam mojego brata. Czy mógłby mi pan powiedzieć gdzie go znajdę? -wycedził powoli, jakby rozmawiał z małym dzieckiem albo kolejnym wariatem. No tak, dla niego koleś był teraz kompletnym świrem, skoro boi się kogoś takiego jak Angel. Przecież to chore, żeby się go bać. Muchy by nie skrzywdził przecież, bo to zawsze Alex był tym, który się rwał do walki.
Czemu on tak sądził? Dlaczego uważał, że Christine to robi z grzeczności, by nie sprawić przykrości, gdy ich synek to wszystko widzi, by tylko grać? Co było tego powodem?
OdpowiedzUsuńZnał ją przecież już tyle czasu. W dodatku z nią był, więc powinien wiedzieć, czy przemawia przez nią doskonała gra aktorska czy prawdziwe uczucia, które w tej chwili buzowały w kobiecie, chcąc jej przypomnieć tamte czasy i to wszystko.
Owszem, mogłaby to zrobić, mogłaby poprosić, wzbudzić w nim pojęcie, że chce być całowana, ale czuła się zarazem onieśmielona, jakby taka prośba była czymś żałosnym w tym momencie.
- Nie pamiętam, co w nim było. - odparła cicho, przyglądając się dłużej temu zdjęciu - Chyba nawet na drugi dzień ktoś mi je zabrał. - dodała z niezadowoleniem, dopiero w tej chwili sięgając po kielich, z którego upiła niewielkiego łyka trunku.
- To było okrutne! - zarzuciła się, wskazując palcem na zdjęcie, gdzie biedna Christie stała na korytarzu, a potem podskoczyła kilkakrotnie, gdy za jej plecami hukiem odzywały się małe kuleczki, puszczając kolorowy dym, co miało być kawałem na Prima Aprillis. Wtedy to była wściekła, a raczej - bardziej przerażona, wtulając się w pierś Matthew, gdy za nimi roztaczał się dym o różnej barwie.
- To już robił Smith. - zaśmiała się, wskazując na zdjęcie, gdzie to było dormitorium Fostera, który leżał pół nagi na łóżku, śpiąc, bo wyczerpany był po szlabanie. Nawet pomoc Holmes na nic się nie zdała, więc jedno zdjęcie przedstawiało ich śpiących razem, co było zrobione z góry, a następne ukazywały z boku, jak się przytulali lub ślady po pomadce dziewczyny na twarzy i szyi Matta. I na każdym zdjęciu ten uśmiech, taka radość oraz koszulka Ślizgona.
Pomimo tego że nieraz zachowywali się okrutnie wobec to nie można było zaprzeczyć, iż źle się czuli w swoim towarzystwie. Ba, Christine nadal chciałaby się w nim znajdywać, móc z nim spędzać wiele czasu i nie ze względu na to, że mają dziecko i to jest ich zasrany obowiązek.
Tknięta tym wszystkim Christine, uśmiechnęła się delikatnie, z sentymentem, przechylając nieco głowę na bok. I tak jakoś nie zdając sobie sprawy to sięgnęła po dłoń mężczyzny, zatrzymując na niej swoje palce, które po chwili splotła z jego palcami.
- A dziwiłbyś się? - spytała, mrużąc oczy. - Przecież ja mogłam zejść na zawał, bo tobie, obślizgły synu Salazara, zachciało się robić mnie, biednej Krukonce, kawałów - mruknęła, uśmiechając się doń szeroko.
OdpowiedzUsuńW końcu nie miała na celu go obrażać; to było najzwyklejsze stwierdzenie tego, jak to wtedy była zdenerwowana na chłopaka. No bo kto robił takie żarty swojej dziewczynie, która niczego się nie spodziewała?
- Cieszę się, że to uwielbiałeś. - mruknęła, rozsmakowując się czerwonym, pół słodkim winem - Nawet nie wiesz, jakie to było miłe, a ile męczarni miałam z twoimi współlokatorami, którzy i tak później mi mówili, że nie jestem typową Krukonką, jak inni moi współlokatorzy - westchnęła - Choć nie ukrywam, że dobrze mi było, jak mnie niosłeś przez niemalże cały zamek, od lochów do wieży Krukonów, przytulając mnie bardziej do siebie, a wargi na skroni były tylko czułym zapewnieniem, bym spała, choć i tak musiałeś przy mnie siedzieć, ponieważ nie chciałam, byś poszedł. - dodała, rozczulając się powoli nad tym albumem i wspomnieniami, które były teraz realne i ich obrazy przesuwały się przed oczami Christine.
Och, znalazł sobie idealny moment! Byli rozczuleni, wtuleni w siebie; siedzieli w jednym łóżku, mając za ścianą swojego synka, który z początku był koszmarem, gdy się dowiedzieli, a teraz byłby koszmar bez niego. Znalazł sobie moment, gdy Christine nie wyglądała dobrze i prezentowała swoje zmęczenie z powodu opieki nad małym.
Powiedział to, powiedział, że kocha!
Taka myśl przebiegła przez głowę Christine, która wyczuwała jak serce zaczęło jej bić szybciej, mocniej, niemalże dając złudne wrażenie jakiegoś zawału tego mięśnia pompującego krew. Odczuwała ciepło otulające jej ciało i szczęście. Radość, którą było trudno opisać. Taki błogostan, że w końcu udało jej się zaszczycić tych słów.
Dlatego teraz była czerwona. Jej policzki były mocno zaróżowione, a oczy wydawały się być zarazem podniecone i przerażone tym wyznaniem. Wyglądała uroczo, jak kiedyś, za czasów szkolnych.
Wyszła naprzeciw jego dłoni, wtulając się w jej wnętrze i spoglądając na Fostera z takiego bliska. Milczała, bo trawiła to, co powiedział, jakby samej nie mogła dowierzyć w te wszystkie słowa, w te dwa najważniejsze, które poruszyły jej osobę.
Sama jednak sięgnęła dłonią do jego podbródka, policzka, które zaczęła leniwie gładzić kciukiem. Jakby chciała się raz jeszcze przekonać czy te kości policzkowe sa na pewno fosterowe, czy to jest jej Matthew, który tak silny rozpalił ogień że pomimo upływu takiego czasu, nadal darzyła go tym uczuciem.
Trąciła najpierw swoim czubkiem piegowatego nosa jego, a potem odsunęła się na moment, wpatrując w mężczyznę.
- Ja po dzisiejszy dzień Cię kocham, Mattie - szepnęła niemalże bezgłośnie, jakby wyczuwała ten wstyd, te gorąco.
Jeszcze po chwili, spotęgowała to, dała mu do zrozumienia, że mówi prawdę poprzez muśnięcie jego ust delikatnie Z nich raz jeszcze wydobyło się kocham Cię i niemalże kilkakrotnie je usłyszał, między pocałunkami, które wzmacniały na uczuciu i intensywności. Jakby chciała nadrobić to wszystko.
Teraz dopiero żałowała. Żałowała, że tak późno, że po takim czasie...
Nikt nie był godzien zaufania. Wszystko było coraz trudniejsze, a każda kolejna sekunda przebywania tutaj tego uzdrowiciela sprawiała, że nie tylko czuł jeszcze większy lęk i monstrum obaw, ale... i niepewność. Coś mu gdzieś tam podpowiadało, że powinien dać się ponieść emocjom, że powinien posłuchać cichego głosu w serduszku, który mówił mu, że może ten tu naprawdę chce dobrze. Chciał? Nie kłamał? Zależało mu na głupim pacjencie i temu, aby poczuł się naprawdę lepiej? Dawno nie czuł się bezpiecznie. Jedynie, gdy opływał, to strach malał, bo zamykał się swoim własnym świecie, ale tak.. brakowało szans, nadziei i światła, które rozświetliłoby ciemność dookoła niego.
OdpowiedzUsuńPrzełamanie się stanowiło coś niesamowicie trudnego. Było ryzykiem. Co się stanie, jeżeli znowu się zawiedzie? On mógł kłamać i uśmiechać się nie dla niego, ale dla pieniędzy, dla kariery i dla wszystkiego innego poza Bazylem. On mógł się dla niego nie liczyć kompletnie.
Tylko był taki dobry, ciepły i nawet przez myśl mu przeszło, że chciałby się przytulić, ale to przecież zbrodnia. Znowu poczuje krzywdę, znowu ogarnie go strach i zawładnie nim panika.
Ochroń mnie...
Jak w transie... okno, pytania, kocyk i jego niezrozumiałe spojrzenie, które przesuwało się po tym cholernym pacjencie, którym musiał się zajmować. Jak w transie...
Nieobecne spojrzenie, cała fala myśli i płomyk nadziei, który się jakby rozświetlił. Panikujesz, docteur? Dlaczego? Ach, przecież jesteś za niego odpowiedzialny...
Spojrzał w jego kierunku. Potem znowu w okno.
- Nie chce? Chyba. Nie wiem - wydukał, ale akcent dało się wyczuć zdecydowanie.
Znowu spojrzał. Obrócił się powoli i zsunął z parapetu, aby za chwilę zachwiać się zaraz przed nim. Już nie patrzył. Tylko się wtulił nieśmiało. Aż cały wzdrygnął się, bo mu się właśnie przypomniało, jak to jest się przytulać do kogoś. I on tak pachniał... Takim mężczyzną. Tak ładnie pachniał...
Czuł, że robi się zmęczony.
A te drobne łapki ledwo co go obejmowały jakby w obawie...
[ Szczerze mówiąc mimo godzin myślenia nie miałam pomysłu na kartę, co nie znaczy, że jak najdzie mnie to nie zmieni się ona :D ]
OdpowiedzUsuń[ahahaa, jakaś miła odmiana po tych wszystkich chorychc dziewczętach. w ogólem to masz plusa za wizerunek u mnie a co do powiązań to pomysłu nie mam, bo co by tu wymyślić można prócz zwykłego znajomienia się z pracy?]
OdpowiedzUsuń- NIE CHCĘ! – Głośny krzyk echem obił się po szpitalnym korytarzu, a jego źródło znajdowało się w sali numer pięć. Wrzaski jednak nie były tutaj niczym dziwnym, więc nikt nie reagował na nie przesadną gwałtownością.
OdpowiedzUsuń- Francis musisz jeść. Z tego, co mi wiadomo, to odmówiłeś przyjęcia trzech poprzednich posiłków, co oznacza, że od bardzo dawna nie miałeś nic w ustach. Chyba nie chcesz się zagłodzić? – Przysadzista pielęgniarka siedziała przy łóżku, na którym znajdował się nastoletni chłopak o bardzo zbuntowanym wyrazie twarzy. – Jeśli to właśnie jest twój plan, to wiesz, że w każdej chwili mogę zawołać uzdrowiciela, który poda ci eliksir uzupełniający substancje odżywcze! – Kobieta nieco zmieniła swój łagodny ton i teraz dość surowo wpatrywała się w Murraya. Ten zaś skrzywił się nieprzyjemnie. Ta groźba podziałała na niego jak płachta na byka. Chłopaczyna poczerwieniał i… jednym machnięciem ręki strącił talerz z szafki nocnej prosto na śnieżnobiały kitel pielęgniarki.
- Sama to sobie jedz gruba babo! – krzyknął niemalże rozpaczliwie. – I nie będę pił żadnych waszych eliksirów! NIE CHCĘ!
Pielęgniarka wyraźnie oburzona wstała z krzesła i opuściła salę z zamiarem przywołania tu kogoś bardziej wykwalifikowanego. Ona naprawdę czasami nie miała siły do tych skrzywionych ludzi, zwłaszcza do Francisa, który był jednym z najbardziej humorzastych pacjentów.
Franek nie zwrócił uwagi, że jest sam. Po prostu dalej warczał pod nosem, to znów krzyczał w poduszkę, jak bardzo ich wszystkich nienawidzi i że oni mogą sami sobie wpierdalać te obiadki. Nie panował nad sobą. Coś jakby przejęło nad nim władzę i nie chciało odpuścić.